Ostatnie prosecco hrabiego Ancilotto [Recenzje Magii Kina]

Ostatnie prosecco hrabiego Ancilotto (2017), reż. Antonio Padovan

Motyw wzbudzania po śmierci postrachu i szacunku przy pomocy “ponadnaturalnych zdarzeń” wydaje mi się całkiem pociągający. Z podobnego założenia wychodzi hrabia Ancilotto – tytułowy bohater filmu Ostatnie prosecco hrabiego Ancilotto. Tytułowym hrabią jest on chyba tylko i wyłącznie w polskim przekładzie – nie jest to jednak najistotniejsze. Ostatnie prosecco(…) to włoski kryminał, który utrzymany jest jednak w dosyć lekkim, momentami nawet komediowym tonie. Akcja przenosi nas do małej, włoskiej miejscowości, znanej z wytwarzania świetnego – również tytułowego – prosecco. Pierwsze co dostrzegamy na ekranie to sekwencja z udziałem hrabiego Ancilotto, który – tak się składa – jest w regionie najbardziej poważanym wytwórcą prosecco. Wprowadza nas on w pewną intrygę z udziałem jakichś ważnych, elegancko ubranych panów, po czym… popełnia samobójstwo.

Na szczęście ze szkolnych lekcji języka polskiego pamiętamy, że bohater tytułowy i bohater główny to nie zawsze jedno i to samo. Głównym bohaterem jest poczciwy, pulchny, lecz odrobinę niezdarny policjant Stucky (co to za nazwisko? albo imię?). Niewąski oficer dopiero co awansował, a ta sprawa to jego pierwsze samodzielne śledztwo. Niestety, samobójstwem hrabiego nie kończą się zgony – śmierć Ancilottiego rozpoczyna tajemniczą serię zabójstw na terenie prowincjonalnego, górskiego miasteczka. Jak to bywa w kryminałach, film upływa nam na rozwiązywaniu zagadki razem z zaokrąglonym stróżem prawa.

Umiejscowienie akcji, jakim jest małe miasteczko w klimacie śródziemnomorskim, sugerowałoby raczej nieśpieszne tempo, oszczędność w akcji i ładne pejzaże. Okrutny to stereotyp – na dobrą sprawę, momentami dostajemy jedynie ostatni z tych elementów. Akcja zaczyna się bez szczególnego wydłużania i w podobnym tempie zmierza do końca. Tempo to jest… dosyć nużące. Nie jest to może kwestia stawiania akcentów w scenariuszu, ale nakreślenia historii w ogóle. Koniec końców zdałem sobie sprawę, że wcale nie przejmuję się tym, czy dojdzie do kolejnego morderstwa, ani też nie czułem satysfakcji z tego, że przesympatyczny Stucky rozwiązał w końcu kryminalną sprawę. Film nie dał mi po prostu czasu na zaznajomienie się z jakimkolwiek bohaterem, ani na wczuciu się w problemy któregokolwiek z nich. Ot, kolejny odcinek W11.

Przepraszam, nie mam racji. Wątek śledztwa raz na jakiś czas przewlekany jest wątkiem rodzinnym głównego bohatera. Niestety, jest to wątek prostacko prosty, oraz możliwie najbardziej sztampowy, jaki można sobie wyobrazić. Oczywiście musi się w końcu okazać, że wątek śledztwa i wątek rodzinny, które to wątki łączy osoba Stucky’ego, muszą znaleźć w końcu punkt wspólny. Oczywiście dzieje się to (uwierz, to nawet nie jest spoiler), a kiedy się to dzieje, moją twarz przyozdabia uśmiech zażenowania. Nie twierdzę, że jest to wszystko fatalne i nie do oglądania… Trochę jednak sztampowe i przetarte.

Nie jest bowiem tak, że Ostatnie prosecco(…) źle się ogląda. Pomimo kilku wizualnych wpadek (o których Rafał z dziką przyjemnością zaraz napisze) oraz prostoty tego co dzieje się w scenariuszu, ogląda się to dziełko całkiem przyjemnie. Miejsce akcji i ładne krajobrazy robią po prostu swoje. Cała włoska kultura zdaje się zresztą taka… sympatyczna. Grający głównego bohatera Giuseppe Battiston jest bardzo przekonujący we wszystkich swoich drobnych niezdarnościach, ceglane konstrukcje nadają klimatu, ale to wszystko. Film jest adaptacją (niewydanej jeszcze w Polsce) powieści autorstwa Fulvia Ervasa – wyobrażam sobie, jak szczegółowe opisy tego, co siedzi w głowie bohaterów mogą sprawić, że opowieść ta stanie się bardziej angażująca. Język filmu jednak takich zabiegów co do zasady nie używa – dlatego też Ostatnie prosecco hrabiego Ancilotto było może nawet smaczne, ale wcale nie jest mi żal, że to pierwsze i ostatnie prosecco.

OCENA: 4/10

/K

Ostatnie prosecco hrabiego Ancilotto to rozbuchany do pełnego metrażu odcinek nienajgorszego włoskiego serialu kryminalnego(*). Każdy z jego elementów  (za wyjątkiem roli Giuseppe Battistona) krzyczy do widza: „Przeciętność”! Jest jednak w nim coś, co z seansu uciążliwego, zmienia go w akceptowalny.

Zanim jednak o tym – skoro Kamil postanowił wystawić mi na tacy wadę przez niego nieomówioną, żal by było z tego nie skorzystać. Zdjęcia Massimo Moschiniego objawiają braki zarówno w budżecie jak i talencie. Początkowe sceny Ostatniego prosecco(…) rozgrywają się w nocy i pierwsza rzecz, którą można w nich zauważyć to… wyraźne ziarno. I nie, zdecydowanie nie jest to zagranie celowe. Albo oświetleniowcy nie robili swojej roboty dobrze, albo zabrakło pieniędzy na porządny sprzęt, albo operator nie wie jak się nim posługiwać. Ziarno w nocnych zdjęciach obecne jest w marginalnym stopniu w większości średniobudżetowych produkcji i ja nie mam z tym najmniejszego problemu, ale jeśli włoska pełnometrażówka z 2017 roku w scenach po zmroku niebezpiecznie zbliża się do polskich Teatrów Telewizji sprzed półtorej dekady, to coś tu nie gra. Kolejnym grzechem twórcy jest praca kamery w scenach z delikatnie obłąkanym opiekunem cmentarza. Gdy cały film utrzymany jest w bardzo stabilnym stylu nagrywania, bujanie kamerą na prawo i lewo, żeby pokazać jaka to postać jest niezrównoważona i szalona jest zachowaniem tak amatorskim, że gdybym zobaczył to nawet w etiudzie studenckiej, chowałbym twarz w ręce. Jest jeszcze jeden element, przez który warstwa wizualna cierpi – zdjęcia są przydymione a kolory delikatnie wyblakłe. Nie mogę jednak uznać tego za wadę, bo jest to bezpośrednio związane z fabułą filmu. Po prostu traci na tym i tak nadwątlona już estetyka.

Antonio Padovan ma problem z prezentowanie intrygi w czasie. A raczej wypełnieniem nią 101 minut. Całą historię można by spokojnie zamknąć w o połowę krótszym formacie telewizyjnym i absolutnie by ona nie ucierpiała. I tak jak, sama fabuła ma sens i obserwuje się ją z szeroko pojętym zainteresowaniem, tak wypełniacze pokroju wątku miłosnego czy wydłużonych ujęć, próbujących wyciągać z postaci niuanse emocjonalne, albo śmieszą, albo nudzą. Szczęście, że postać Stucky’ego (tragiczne imię na włoski kryminał) jest na tyle sympatyczna, że obserwuje się jej poczynania w tym bajzlu ze zdrową dozą empatii.

Wracając zaś do początku, co ratuje ten winiarski debiut? Setting. Uprawne stoki Włoch i położone pomiędzy nimi miasteczka osiągnęły w naszej kulturze charakter niemalże idylliczny. Kamienne budynki, ulice, na których każdy zna każdego, pojedyncze stoliki na zewnątrz skromnych kawiarni – jest w tym wszystkim pewne uspokajające ciepło, do którego spora część społeczeństwa dąży. To właśnie w tym apenińskim słońcu tkwi największa zaleta Ostatniego prosecco (…), która koi nerwy i nie pozwala zbytnio się na film boczyć. Gdyby akcję umieścić na Podhalu, a fabułę owinąć wokół potentata likworówki, byłoby zdecydowanie gorzej.

Moją ulubioną sceną debiutu pełnometrażowego Padovana było kilka minut rozmowy i gry w piłkarzyki z przesłuchiwanymi przez Stucky’ego imigrantami. Wartki rozwój, szybsze bardziej zaangażowane zdjęcia, dialogi z odpowiednią dynamiką. Krótsze formaty zdecydowanie bardziej sprzyjałyby reżyserowi i jeśli kiedyś nakręci on we Włoszech kryminalny serial, to a nuż może będzie pierwszym, który obejrzę…

OCENA: 5/10
/R

(*) Nie żebym kiedykolwiek jakiś taki serial obejrzał. To bezczelne założenie na potrzeby tekstu. Kto mi zabroni?

Rafał Skwarek i Kamil Kucharski

Udostępnij przez: