Peppopodobna świnka, apokalipsa zombie i selfie z Chopinem
Od niechcenia przeglądam Facebooka, bez celu i chyba z nudów, bo przecież tam naprawdę jest istne śmieciowisko! Zatrzymuje mnie kilkuzdaniowy post (kto jeszcze pisze posty na Facebooku? – ona, znajoma ze szkoły), czytam (kto jeszcze czyta posty na Facebooku? – ja, znudzona, prokrastynująca ja). Jest coś o nieprzygotowaniu na lekcję, zbliżającym się egzaminie, ale ona nie ma nut, nie wie, co grać, a co gorsza – nie wie, jak grać. Struny nie stroją, a może to jednak smyczek? Wyrywa więc z fortepianu klawisz A i pociąga nim po strunach. Zadziała? Akompaniatorka (niewzruszona brakiem jednego klawisza) cierpliwie czeka, profesor, już mniej cierpliwie, ale wciąż – czeka. Gotowa? Gramy? Koniec snu, koniec posta, a pod nim mnóstwo komentarzy. Ktoś też śnił o egzaminie, ktoś inny nie miał nut, ktoś przyszedł nieprzygotowany na lekcję albo nie dotknął instrumentu od dziesięciu lat, a tu mu każą grać, ktoś stał na scenie w dresie, ktoś inny golusieńki na stołówce (ale o tym może kiedy indziej). Ktoś pisze, że „spokojnie, te sny przejdą”, ktoś dodaje, że dopiero na emeryturze. Też bym mogła coś napisać. Też miewam TEN sen, a wraz z nim nieodłączny, najprawdziwszy, taki, co potrafi wypocić do sucha i wybudzić z najgorszego koszmaru – stres.
W Pianoforte Jakuba Piątka każdy znajdzie coś dla siebie. Dla jednych będzie to feel-good movie, na którym (jak nie lubię tego zwrotu, tak go tu użyję) można się dobrze bawić, inni dadzą się porwać iście sportowej narracji i będą śledzić w napięciu zmagania uczestników aż do ostatniej bramki nuty. Dla kogoś będzie to wejście w tajemniczy, wręcz mistyczny świat Konkursu Chopinowskiego i jego muzyki, a jeszcze inni zobaczą w filmie opowieść o człowieku, pasji, poświęceniach, marzeniach – o sobie. Bo kto kiedyś nie marzył i nie mierzył wysoko? Kto nie chciał być kiedyś najlepszy, choć na chwilę? Z taką ekscytacją, w rytm piosenki Elephant Tame Impala, jeszcze pełni nadziei i wiary w nasze/ich możliwości, zaczynamy! Potem życie/konkurs je weryfikuje, dochodzą niepewność, stres, jedna zła decyzja/nuta i te marzenia, które zdawały się być na wyciągnięcie ręki, zaczynają powoli cichnąć. Jednym wystarczy to miejsce w pół drogi, inni będą do skutku dążyć na upragniony szczyt. I tam dotrą! Ale umówmy się. To nie my i to nie o nich, na całe szczęście, jest ten film.
Piękno tkwi tu w bohaterach oraz tych wszystkich szczegółach i momentach, które jak elementy układanki tworzą pełną i jedyną w swoim rodzaju postać. Prawdziwą. I to właśnie te detale, te niepowtarzalne cząstki człowieka urzekają mnie najbardziej. Peppopodobna świnka-maskotka, towarzysząca Evie za kulisami, słuchająca jej wielogodzinnych ćwiczeń i surowych uwag nauczycielki oraz blond warkocz, który siedemnastolatka w chwilach stresu i niepewności będzie maniakalnie przeczesywać palcami. Mówiący głosem swojej nauczycielki Hao, którego mama sumiennie zapełnia kolejne segregatory biletami podróżniczymi na lekcje pianina i koncerty, chłopiec drzemiący na fortepianie, grający w myślach Chopina i zajadający się paczką paprykowych Lay’sów. Szarmanckim krokiem wchodzący na scenę Marcin, z wystylizowaną burzą włosów, polakierowaną czwórką, bo trójka za słaba, profesorem „może być, bo musi” i kotem podkradającym pizzę na fortepianie. Rozgadana i urocza Michelle z nieposkromionym niczym poczuciem humoru, realistka śniąca o apokalipsie zombie, z rumieńcami na twarzy po każdym występie i bezkrytycznym czworonożnym towarzyszem u swych stóp. Tryskająca włoską energią Leonora, zarażająca swoim śmiechem, grająca Metallicę w pobliskim barze, ze swym maestro w telefonie i myślą o tatuażu z Chopinem (a! i umiejętnością przyrządzenia risotto!) oraz Alex – oaza rytualnego spokoju, z rozwianą półsiwą czupryną, spadającym butem w trakcie gry w piłkę, kursem improwizacji oraz bijącą od niego pokorą i dojrzałością. To oni. Nieidealni, a przecież wybitni. Różni, różnie radzący sobie z presją, z różnym podejściem do Konkursu i muzyki, a każdy z innym, osobnym doświadczeniem i historią, ale jednym marzeniem. Ostatecznie jednak nie o wygraną tu chodzi, nie o Konkurs i nawet nie o Chopina. On, wyrzeźbiony i milczący, przysłuchuje się temu wszystkiemu z boku, z powagą (a może niezrozumieniem?) pozując do selfie. Jego wybrzmiewające w tle nokturny czy mazurki wysuwają na pierwszy plan wszystko to, co pomiędzy. Buzujące w bohaterach, choć misternie zakamuflowane, emocje, które zaczynamy wraz z nimi współodczuwać. Napięcie, ekscytacja, wzruszenie, empatia, radość, ale i stres. Ten stres, z którym cofam się do nastoletniej mnie, do grających ścian szkoły muzycznej, do lekcji i egzaminów, do niepewności, nienazwanej jeszcze przyszłości, ale też poczucia, że wszystko przede mną – tylko chyba niekoniecznie muzyka. Może i lepiej? A może to wcale nie stres z wtedy, tylko ten z tu i teraz? Nie współodczuwane emocje, a moje własne, osobne, nie do końca zrozumiałe? Czy na pewno jeszcze wszystko przede mną i mogę wszystko? Czy chcę? Czego chcę? Skąd te łzy? Czy jeszcze i czy w ogóle wspinam się na ten szczyt (co tam jest?) czy moszczę sobie powoli i nieświadomie miejsce w pół drogi? A jeśli tak, to czy to też jest okej? Cisza.
Edukacji muzycznej, oprócz powracającego snu, zawdzięczam też wiele dobrego. Nauczyłam się słuchać filmów. A słuchanie Pianoforte, jeszcze dla niedoszłej reżyserki dźwięku, to ogromna przyjemność i zachwyt! Zachwyt nad różnorodnością brzmienia Chopina, tego z przestrzennego salonu włoskiej willi, przez stłumione dźwięki przy akompaniamencie skwierczącego na patelni obiadu czy powtarzające się echem wielogłosy z ćwiczeniówek, aż po perlisty pogłos wypełniający salę koncertową. Nie mogę nie wspomnieć również o montażu dźwięku, za który Michał Fojcik oraz Joanna Popowicz zostali nagrodzeni podczas 71st Annual Motion Picture Sound Editors Golden Reel Awards[1]. To tu dzieje się magia! Odpowiedź niewidzialnej orkiestry podczas ćwiczeń, wybrzmiewający (nie tylko w głowie Hao) Koncert e-moll, płynne przejścia z próby do występu i przede wszystkim – finałowy, niejako wspólny, koncert. W całej swojej różnorodności i indywidualności, na tę krótką chwilę bohaterowie spotykają się i łączą w jedno. Dają się ponieść muzyce, zapominając, co ich za moment czeka. Ekscytacja, zniecierpliwienie, niepewność i znów: stres. A potem radość, ale też smutek, rozczarowanie i ból. Co dalej?
Trzeba mieć ogromne pokłady empatii i zrozumienia, by w tak czysty i nieoceniający sposób patrzeć na ludzi. Oczami Jakuba Piątka obserwujemy bohaterów filmu, by ostatecznie zajrzeć też w głąb siebie. I chociażby dla takiego spojrzenia i czułości do dźwięku warto po ten film sięgnąć. A że przy okazji można zalać się łzami i przejść mały kryzys egzystencjalny – so be it.
Autorka: Róża Piotrowska
Korektorka: Ola Piotrowska
[1] 71st Annual MPSE Golden Reel Awards Nominees & Winners, https://www.mpse.org/71stGRA-Nominees/ [dostęp: 10.03.2024].