Pierwszy człowiek – “Orzeł wylądował” [Recenzja]
Mały krok dla człowieka, wielki dla ludzkości – te słowa znają wszyscy. Nie wszyscy jednak wiedzą kim tak naprawdę był człowiek, który je wypowiedział. Neil Armstrong – pierwszy człowiek w historii ludzkości, który postawił stopę na Księżycu. Udało mu się to zrobić w 1969 roku, lecz na jego kinową biografię musieliśmy czekać niemal 60 lat. Czy Pierwszy człowiek to udana misja?
W najnowszym filmie Damiena Chazelle’a (Whiplash, La la land) obserwujemy przekrój najważniejszych wydarzeń z życia Neila Armstronga w latach 60. Od pierwszych lotów poza ziemską atmosferę, przez tragiczną śmierć córeczki, aż po przełomowe dla ludzkości lądowanie na Księżycu.
(Nie)zwykły człowiek
Neil Armstrong zmarł w 2012 roku, więc siłą rzeczy, prędzej, czy później musiała powstać jego kinowa biografia. Czy była jednak ona tak konieczna? Lądowanie na księżycu to bez wątpienia niezwykłe, wiekopomne dokonanie, którego oglądalność pobiła wszelkie rekordy na świecie. Jednak, poza tym Armstrong w filmie Chazelle’a nie wydaje się nikim szczególnym. Ambitny astronauta/żołnierz, traktujący swoją rodzinę po macoszemu… I co dalej? Postać grana przez Goslinga nie wydała mi się porywająca. Nie jest to jednak, moim zdaniem, wina ani Goslinga ani Chazelle’a, czy też scenarzystów. Problem raczej leży po stronie samego Armstronga, który poza lądowaniem na Księżycu wydawał się stosunkowo zwykłym człowiekiem, niekoniecznie zasługującym na aż taką uwagę. Sam wielokrotnie powtarzał, że nigdy specjalnie nie marzył o postawieniu stopy na Księżycu, a po lądowaniu zdecydował, że nie chce robić wokół swojej osoby rozgłosu i oddał się wykładaniu inżynierii kosmicznej na Uniwersytecie w Cincinnati. Oczywiście warto jest przekonać się kim był pierwszy człowiek na Księżycu, nawet jeśli była to stosunkowo zwykła osoba, jednak w takim filmie główny bohater momentami może po prostu aż tak bardzo nie interesować.
Kosmos, a ziemia
Może dlatego najbardziej cenię sobie ten film ze względu na warstwę techniczną. Sceny na ziemi w Pierwszym człowieku bardzo przypominają te znane z kina dokumentalnego. Dominują ujęcia prowadzone z ręki, kamera trzyma się bardzo blisko bohaterów, a obraz zdaje się być skąpany w typowym dla lat 60. ziarnie. Oprócz tego Chazelle odkrywa również karty w sferze społecznej, gdzie ludzie często nie byli przychylni temu, że rząd wykłada aż tak dużo pieniędzy z budżetu państwa na rozwój astronautyki.
Kosmos za to prezentuje się niezwykle widowiskowo. Pełno tam oryginalnych szwenków towarzyszącym kosmicznym lotom, panoram malujących krajobrazy księżyca, czy ciekawych subiektywnych punktów widzenia. Dla przykładu podczas startu misji załogowej, kamera zostaje umieszczona wewnątrz rakiety i sumiennie się jej trzyma, a nam pozostaje obserwować zmiany krajobrazu przez szybę i słuchać niepokojących zgrzytów i chrzęstów śrubek wewnątrz pokładu. Chazelle w umiejętny sposób używa szczegółów by pokazać to, w jak zawrotnym tempie prowadzony był wyścig zbrojeń.
Kosmiczny jazz
Reżyser La la land udowodnił już, że ma rewelacyjne ucho do muzyki. Tak jak przy swoich poprzednich filmach, i tym razem zdecydował się na współpracę z Justinem Hurwitzem. Ten w ścieżce dźwiękowej Pierwszego człowieka lawiruje gdzieś pomiędzy subtelną muzyką klasyczną, a ambientowymi nutami Hansa Zimmera z Interstellara. Ścieżka dźwiękowa idealnie oddaje piękno kosmosu, nawiązując momentami nawet do motywów przewodnich 2001: Odysei Kosmicznej Stanleya Kubricka. Oprócz tego film świetnie sobie radzi w warstwie dźwięków diegetycznych. Niepokojące, skrzypiące dźwięki wnętrza rakiet, elektryczne odgłosy statków, czy umiejętne operowanie kosmiczną ciszą – to wszystko wypada w filmie niezwykle wiarygodnie i przejmująco. Warstwa dźwiękowa to zdecydowanie jeden z najmocniejszych punktów tego filmu.
Pierwszy człowiek świetnie radzi sobie w kosmosie, choć ma niemałe problemy z wystartowaniem z ziemi. Życie prywatne Neila Armstronga nie należy do najciekawszych i może momentami nużyć, pomimo umiejętnego, niemalże dokumentalnego sposobu prowadzenia narracji. Nadal jednak trzeba przyznać, że postawienie stopy na Księżycu oczami Damiena Chazelle’a to niesamowite przeżycie, które za sprawą solidnej warstwy technicznej i prawdziwej autorskiej wizji może niektórych wprawić w stan iluminacji. Choć Pierwszy człowiek nie jest filmem idealnym, to z pewnością zasługuje na uwagę. W końcu jednak nie każdy lot w kosmos odbywa się bez komplikacji. „Orzeł wylądował”, i to chyba najważniejsze.
Ocena: 7/10
Paweł Mozolewski