Jak Quentin Tarantino wyobraża sobie Sylwestra? W 1995 roku postanowił go spędzić w towarzystwie czarownic, trupów i krwawych zakładów. Wodzirejem imprezy został Tim Roth, który jako boy hotelowy oprowadzał widzów po jednym z najdzikszych hoteli jakie odwiedziło kino. Skąd Tarantino wziął pomysł na tak zwariowaną

Rudolf czerwononosy Renifer Masz, Rudolfie, lśniący nos, bądź mi światłem w ciemną noc! – woła do zakompleksionego bohatera Święty Mikołaj. Defekt, jakim jest czerwony nos Rudolfa, ostatecznie okazuje się walorem i pozwala reniferowi spełnić skryte marzenie. W świecie przedstawionym przez Kowalchuka nawet najbardziej beznadziejna sytuacja może

Twórcy Creeda 2 nie mieli przed sobą łatwego zadania. Zacznijmy od tego, że pierwsza część z 2015 roku była bardzo solidnym spin offem Rocky’ego. A jak wiadomo: z sequelami nie zawsze bywa lekko. Po drugie: Sylvester Stallone wziął sobie za cel kontynuację historii z Rocky’ego IV, który dziś uchodzi już za kwintesencję kiczu lat 80. i raczej polecałbym oglądać go jako „guilty pleasure”. Poza tym Creed 2 to już ósma część cyklu z uniwersum Rocky’ego [Rocky (1976), Rocky II (1979), Rocky III (1982), Rocky IV (1985), Rocky V (1990), Rocky Balboa (2006), Creed (2015)]. Czy więc formuła, zapoczątkowana przez Sylvestra Stallone’a w 1976 roku, dziś nadal ma szanse porywać tłumy? W końcu, ile można kręcić filmy bokserskie i cieszyć publiczność? Creed 2 pokazuje, że w pewnym momencie warto zawiesić rękawice. Pytanie tylko: kiedy?

Quentin Tarantino dziwną personą jest. Jeden z najsławniejszych reżyserów ery postmodernizmu, uwielbiany za błyskotliwe, cięte dialogi, kipiące czystą energią sceny i bezgraniczną miłość do kina, o której z wielką dumą i radością daje znać w każdym aspekcie swojej twórczości. Nie wstydząc się swojej kinofilii, bezustannie kolekcjonuje inspiracje i oddaje hołd rozmaitym obrazom kina eksploatacji, lawirującym gdzieś na rubieżach Hollywood. Często są to dość dobrze oceniane dzieła, jak np. Lady Snowblood[1], czy Szybciej koteczku. Zabij! Zabij![2] Bywa jednak, że w jego bogatej kolekcji ukochanych filmów znajdą się również te nieco mniej przystępne, choć nadal posiadające swój własny, specyficzny urok. Jednym z takich przykładów jest właśnie Switchblade Sisters.

Godzilla zadebiutowała na wielkim ekranie w 1954 roku. W ciągu kilkudziesięciu lat jej postać została tak bardzo przetworzona przez rozmaite popkulturowe mechanizmy, że dzisiaj jawi się już raczej jako wytarty symbol filmów katastroficznych. Najntisowa dinozaurokształtna Godzilla Rolanda Emmericha nieudolnie zrealizowana na fali Parku Jurajskiego, postać filmów klasy B w stylu Godzilla vs. Mechagodzilla, czy po prostu jeden z wielu elementów kina Kaijū (z jap. potworna bestia), opowiadającego o gigantycznych kreaturach. Dziś postać japońskiego Boga potworów w większości jest niewyraźnym duchem tego, czym była na początku. Lecz czy warto jest jeszcze powracać do oryginalnej Godzilli?

Mały krok dla człowieka, wielki dla ludzkości – te słowa znają wszyscy. Nie wszyscy jednak wiedzą kim tak naprawdę był człowiek, który je wypowiedział. Neil Armstrong – pierwszy człowiek w historii ludzkości, który postawił stopę na Księżycu. Udało mu się to zrobić w 1969 roku, lecz na jego kinową biografię musieliśmy czekać niemal 60 lat. Czy Pierwszy człowiek to udana misja?

Od jakiegoś czasu coraz częściej mówi się o tym, że Quentin Tarantino miałby wyreżyserować kolejną część Star Treka. Zważając na twórczość reżysera Pulp Fiction, niektórzy mogą być tym faktem mocno zdziwieni, dlatego postanowiłem zebrać 10 powodów, dla których pomysł ten nie musi wcale jawić się jako abstrakcyjny. Spójrzmy zatem dlaczego następnym filmem Tarantino mógłby być właśnie Star Trek.