Piraniokonda – postać tragiczna czy ucieleśnienie czystego zła?

Każdy kolejny film klasy zet, opierający się na konwencji monster movie, wydaje się udowadniać widzom, że wyobraźnia twórców stojących za tymi dziełami jest nieskończona. Wymyślają oni coraz to nowsze, przerażające w założeniu potwory, łaknące krwi i zabijania. Jak można zauważyć, najczęściej wybierają oni dla tego celu rekiny, już od czasu Szczęk cieszące się (niesłusznie) sławą bezlitosnych zabójców, których ulubionym przysmakiem jest ludzkie mięso. Ponadto reżyserzy w swoich filmach z lubością wykorzystują wszelkie możliwe odmiany pająków, krokodyli, węży, szczurów czy robactwa – jak chociażby w filmie Mongolskie larwy śmierci. Nieobca jest im idea mutacji, dzięki którym mogą przedstawiać genetycznie zmodyfikowane, a więc jeszcze groźniejsze, bestie typu mechanicznego rekina czy robokrokodyla. Zdarza im się także połączyć w jedno dwa różne przerażające stworzenia i w rezultacie stworzyć monstrum o podwójnie morderczym instynkcie. Tak jest w przypadku ośmiorekina czy tytułowej piraniokondy.

Chociaż na skutek: zmian klimatycznych, eksportu różnego rodzaju zwierząt i coraz częstszej możliwości zakupu egzotycznych gatunków w sklepach zoologicznych – anakonda i pirania nie są w naszej kulturze zupełnie obce, to nie uświadczymy ich naturalnego występowania w naszym środowisku. Na skutek nieodpowiedzialnego zachowania hodowców słyszy się czasem o ucieczce ogromnego węża czy znalezieniu w rzece piranii, są to jednak przypadki odosobnione. Jako obce nam zwierzęta mogą więc budzić one lęk. Zwłaszcza wąż, który w naszej kulturze wywołuje konotacje przede wszystkim negatywne związane m.in. z przedstawieniem go w Starym testamencie jako Szatana, kuszącego Ewę z drzewa poznania. Zarówno anakondę jako węża, a piranię jako rybę rozpatrywać można symbolicznie. Czy zatem możliwym jest, że twórcy Piraniokondy próbowali poprzez jej obraz przedstawić więcej, niż tylko historię walki z krwiożerczym stworzeniem? Po nieco głębszej analizie może okazać się, że bestia ta jest symbolem o wiele bardziej tragicznym, niż wydaje się to na pierwszy (czy też całościowy) rzut oka, a Michael Madsen doskonale zdawał sobie sprawę z interpretacyjnego wyzwania, jakie stanowi film, gdy decydował się na rolę w nim.

To prawda – piraniokonda w filmie jest przede wszystkim zabójcą. Ogromnym, krwiożerczym i bezwzględnym, zmutowanym genetycznie stworzeniem, nieoszczędzającym nikogo. Przerażająca historia jej starcia z ludźmi zaczyna się, jak to często bywa, od skradzionego bestii jaja, które ta stara się odzyskać, przy okazji mszcząc się za grabież na każdym napotkanym człowieku. Filmy klasy zet bardzo często bywają mniej lub bardziej zawoalowaną krytyką ludzkiej pazerności, zupełnego braku empatii i okrucieństwa z jakim odnosimy się nie tylko do siebie nawzajem, ale także do otaczającego nas świata: natury i pozostałych zwierząt. Nie inaczej jest w przypadku Piraniokondy. Naukowiec grany przez Madsena uosabia wszystkie te najgorsze ludzkie cechy. Już w tym miejscu postawić można zasadne pytanie: kto tutaj tak naprawdę jest potworem?

Piraniokonda – ofiara genetycznych modyfikacji czy też może zanieczyszczonego środowiska – rusza, by odzyskać najcenniejsze, co posiada, czyli swojego przyszłego potomka, swoje dziecko. Jest to bardzo znaczące, ponieważ od początku podkreślone zostaje, co w życiu tego stworzenia jest najważniejsze, a więc miłość, przywiązanie, opiekuńczość. To jednak nie jest wyjątkowym czy nowatorskim motywem w kinie klasy zet. Warto jednak zwrócić uwagę na samą postać piraniokondy i zastanowić się, skąd w niej tak silne uczucia. Połączenie węża i ryby może dawać wiele do myślenia i rodzi pole do ciekawych interpretacji. Jak już wspomniano oba zwierzęta mają szerokie znaczenie symboliczne. Czym więc tak naprawdę jest piraniokonda? Ryba według bestiariuszy była „znakiem czystości duchowej i fizycznej, nie krzyżuje się bowiem z innymi stworzeniami”[1]. Od samego początku piraniokonda jawi się więc jako istota tragiczna czy wręcz naznaczona od dnia swych narodzin – jako przeciwieństwo owego pierwotnego znaczenia: „brudna” i przeklęta, jako odmieniec. Nie dość jednak na tym, że skrzyżowana jest z innym zwierzęciem, zwierzęciem tym jest wąż – anakonda, która w niektórych częściach globu uważana jest za demona, a dotknięcie jej grozi zetknięciem ze złą mocą[2]. W zależności od danej kultury wąż wzbudza zarówno pozytywne jak i negatywne skojarzenia. Wydaje się jednak, że najczęściej kojarzony bywa on właśnie z tą mroczną i złą częścią natury: ze śmiercią, wstrętem, nienawiścią[3]. Istota powstała więc z połączenia niewinnej ryby – w kościele katolickim będącej symbolem dobra, Chrystusa[4] – i węża, odpowiadającemu w tej tradycji przede wszystkim złemu Szatanowi. Dualizm tej postaci przedstawia się w takim kontekście jako prawdziwie tragiczny – bestia jest wewnętrznie skonfliktowana i niespójna, nie może zatem osiągnąć spełnienia na żadnym polu. Już sam ten fakt mógłby posłużyć za powód do rozważań nad skomplikowanym statusem ontologicznym piraniokondy. Twórcom jednak to nie wystarcza. W filmie zostaje ona skonfrontowana z tragedią, jaką jest utrata jaja. Piraniokonda, będąc więc naznaczoną od dnia swych narodzin, zostaje skrzywdzona po raz drugi. Ból, który musi nią targać jest trudny do wyobrażenia. Zwłaszcza, że widz nie wie praktycznie nic o przeszłości piraniokondy, nie wie, czy może nie była ona właśnie na najlepszej drodze do tego, by pokonać wreszcie targające nią wewnętrznie sprzeczności. Jeśli w takim momencie – bliskiego pogodzenia się ze sobą i własnym losem, a więc w jakimś sensie przepracowania traumy – zostaje ona ponownie skrzywdzona, skutki muszą być opłakane. Następuje coś, czego można było się spodziewać – piraniokonda staje się przeciwieństwem tego, do czego chciała dążyć. Ryba uważana była za symbol miłości, ponieważ „w chwili pojawienia się niebezpieczeństwa otwiera usta i połyka swoje młode, by wypuścić je ponownie, dopiero gdy minie zagrożenie”[5]. W filmie następuje zatem totalna inwersja – zła i pierwotna strona piraniokondy zwycięża: zaczyna ona pożerać swoich wrogów bez zamiaru uwolnienia ich – jej celem jest zadanie im cierpienia. Jej współczucie i miłość zamieniają się w nienawiść i chęć mordu – piraniokonda jest skazana na zagładę. Symbolem jej ostatecznego upadku jest krótka scena, w której do rannej bestii podpełza druga, możliwe, że jej partner bądź partnerka – rodzic jej dzieci. Jednak zamiast pomóc skrzywdzonemu stworzeniu, druga piraniokonda bezlitośnie atakuje je i dobija. Jest to wyraz moralnej śmierci piraniokondy, której pozostały już tylko ból i cierpienie, pchające ją ku fatalnemu końcowi.

Bohaterowie nie mogą przeżyć – zarówno ludzie, jak i główna bestia znajdują się w sytuacji bez wyjścia. Gdy wydaje się, że piraniokonda przegrała na każdym możliwym poziomie moralnym i musi ponieść bezsensowną śmierć pokonana przez ludzi, reżyser ostatni raz zaskakuje widza, wprowadzając trzecią piraniokondę pojawiającą się znienacka i pożerającą ludzkich bohaterów. Czy zatem sprawiedliwości staje się zadość? Czy ta scena jedynie uwydatnia upadek piraniokondy, dla której nie ma już odwrotu ze ścieżki zła, na którą ostatecznie zdecydowała się wstąpić? Reżyser nie udziela ostatecznej odpowiedzi, pozwalając na dowolną interpretację widzowi.

Można by rozważać także inne aspekty Piraniokondy, np. jej autoteliczność. Film w dużej części skupia się bowiem na procesie kręcenia taniego horroru (Siepacz głów 3) i problemach dotyczących jego dofinansowania. Być może warto byłoby poświęcić temu osobną analizę. Można by pokusić się o stwierdzenie, że z pewnego punktu widzenia Piraniokonda może wydawać się zatem dziełem interesującym, wręcz wartym obejrzenia. Myślę jednak, że to zbyt daleko idące wnioski.

[1]    J. Cooper, Zwierzęta symboliczne i mityczne, tłum. A. Kozłowska Ryś i L. Ryś, Poznań 1998, s. 237.

[2]    Ibidem, s. 14.

[3]    W. Kopaliński, Słownik symboli, Warszawa 2006, s. 452.

[4]    J. Cooper, Zwierzęta symboliczne i mityczne…, s. 236.

[5]    Ibidem, s. 237.

Joanna Dołęga

Udostępnij przez: