Crimson Peak, reż. Guillermo del Toro

Crimson Peak – wzgórze gliny i duchów

Horrory dzielą ludzi na trzy grupy: tych, którzy je uwielbiają, tych, którym są one obojętne, ale oglądają je od czasu do czasu, głównie po to, żeby móc się pośmiać z zawartej w nich dawki absurdu, oraz tych, którzy ich nie oglądają i nigdy nie zamierzają, bo są przerażające i ohydne. Ja z całą pewnością zaliczam się do trzeciej grupy, o czym chyba wie i naigrywa się ze mnie każdy mój znajomy. W końcu stwierdziłem: dosyć tego! Pójdę na horror do kina, gdzie jest ciemno jak w grobie, słyszy się dziwne odgłosy z nieznanego źródła, a obok ciebie siedzą obcy ludzie (kto wie, czy nie psychopaci?). Tak trafiłem na seans Crimson Peak: Wzgórze krwi. Bardzo sympatyczny tytuł.

Film opowiada o młodej, początkującej pisarce, Edith Cushing (granej przez amerykańską aktorkę australijskiego pochodzenia z polskimi korzeniami, Mię Wasikowską), która pewnego dnia poznaje tajemniczego baroneta, Thomasa Sharpe’a (Tom Hiddleston) i niemal od razu się w nim zakochuje. Mógłby to być słodki romans, w którym młodzi kochankowie, mimo niezadowolenia ojca dziewczyny i wszelkich przeciwności, walczą o swoją miłość, gdyby nie obślizgłe duchy nawiedzające Edith już od czasów dzieciństwa i nie seria tajemniczych morderstw. Tak, Guillermo del Toro wie, jaki jest przepis na gotycki romans.

Nie taki horror straszny, jak go opisują

Przed samym seansem próbowałem ze znajomymi zgadnąć, skąd się wzięły te duchy i kim naprawdę jest Thomas Sharpe, skoro według opisu filmu „nie jest tym, kim wydaje się być”. Zaczęły powstawać niestworzone historie o romansie matki Edith ze starszym panem Sharpem, o tajemniczych kochankach, o odkryciu, że Edith i Thomas są rodzeństwem albo że starsza siostra Thomasa, Lucille (Jessica Chastain), jest jego żoną. Nie musisz się jednak bać, drogi Czytelniku, bo żadna z tych głupot nie okazała się prawdą. I dobrze, bo druga grupa ludzi miałaby używanie. Chociaż i tak miała, bo po prostu w najbardziej dramatycznych momentach w kinie wybuchały najgłośniejsze śmiechy. Może to obecność tych ludzi sprawiła, że ani razu nie schowałem się pod krzesło, a po wyjściu z sali stwierdziłem, że jednak nie było aż tak strasznie – bo naprawdę trudno nazwać ten film prawdziwym horrorem. Są duchy, są morderstwa, czyli podstawowe warunki zostały spełnione. Brakowało tego ciągłego napięcia, przy którym widz wrzeszczy jak opętany, kiedy ktoś nagle dotknie jego ramienia. Reżyser dawkował przerażające momenty, a po każdym z nich akcja jakby spowalniała i opisywała niemiłe stosunki między Edith a Lucille oraz śledztwo bohaterki w sprawie zagadkowej przeszłości męża.

Swoją drogą to śledztwo dość długo się ciągnie, a protagonistka, co Ci z przykrością muszę zdradzić, drogi Czytelniku, dowiaduje się wszystkiego na końcu. Widz domyśla się prawdy jedynie odrobinę wcześniej, dzięki informacjom zebranym przez detektywa pracującego dla pana Cushinga, ale i one nie są pełne. Prawie jak u Arthura Conana Doyle’a – Sherlock Holmes dopiero na koniec wyjaśnia zagadkę innym bohaterom i odchodzi zadowolony z siebie. Twórcy filmu nawet świadomie do tego nawiązują przez taki drobiazg, jakim jest książka Doyle’a w gabinecie jednego z bohaterów, doktora Alana McMichaela (Charlie Hunnam), który, niczym Sherlock, nieprzerwanie próbuje odkryć tajemnicę spowijającą Thomasa Sharpe’a niczym mgła.

Crimson Peak, reż. Guillermo del Toro

Crimson Peak – gliniane duchy, iris i bohater tragiczny

Wiem, że po tym, co dotychczas napisałem, może się wydawać, że zanudziłem się na filmie, jednak to tylko pozory. Podobnie jak Thomas Sharpe skrywam pewną tajemnicę, którą Ci, drogi Czytelniku, zdradzę w największym sekrecie. Jesteś na to gotowy? Już usiadłeś? Więc mogę Ci powiedzieć, że… podobał mi się ten film. Uff, jak dobrze to komuś wyznać! Jednak pytanie brzmi: dlaczego? I tu pojawia się problem, bo nie jestem pewien. Może spodobały mi się zdjęcia i scenografia? Na przykład wiekowa posiadłość, z której dziurawego dachu do środka powoli i delikatnie, niczym złoty i srebrny pył, wpadają jesienne liście czy płatki śniegu. Albo wypływająca z ziemi czerwona glina, która jak morze krwi otacza Crimson Peak. Zresztą duchy również są oblane tą gliną, przez co tym bardziej kojarzy się ona z krwią. Nie był to przyjemny widok, jednak mimo wszystko fascynujący. A może stosowana przez reżysera co jakiś czas przysłona iris (czyli specjalna okrągła maska ograniczająca dopływ światła, która zamyka się, by zasłonić scenę lub odwrotnie), która, kiedyś często obecna w filmach, teraz obudziła we mnie pewien sentyment i nostalgię? I ostatecznie, może po prostu jestem romantykiem i wzruszyła mnie dość dziwna historia miłości Thomasa i Edith? Moje współczucie budzi zwłaszcza męski bohater, którego przerażająca przeszłość i toksyczne stosunki z siostrą, Lucille, sprawiają, że staje się on bohaterem tragicznym i nie ma już szans na szczęśliwą przyszłość u boku ukochanej – może jedynie próbować odkupić swoje winy.

Oczywiście nie zdradzę Ci, drogi Czytelniku, o co ostatecznie w nim chodziło. Jaka jest wielka tajemnica skrywana przez rodzeństwo? Czy duchy straszą czy pomagają bohaterce? Czy McMichael zrobi coś więcej poza podejrzewaniem Sharpe’a o najgorsze? A właściwie na to ostatnie pytanie akurat Ci odpowiem. Tak, bo inaczej jego postać w tym filmie nie miałaby sensu. Jednak na resztę pytań sam musisz znaleźć odpowiedź – w kinie. A raczej na jakiejś stronie internetowej z filmami. Albo poczekaj, aż w końcu puszczą to w telewizji. Ale ostatecznie obejrzyj ten film, bo nawet jeśli nie ma najlogiczniejszej fabuły, a dramatyczne momenty często śmieszą, to jednak ma w sobie coś, co nie pozwala o nim zapomnieć przez bardzo długi czas.

Miłorad Szczery

Udostępnij przez: