Londyn w ogniu

Londyn w ogniu – Czy to naprawdę było konieczne?

Kino akcji od lat cieszy się niezwykłą popularnością. Jest to jeden z ulubionych gatunków filmowych publiczności. Demonstrowanie niezwykłych umiejętności w walce wręcz, strzelanki, efekty specjalne… Kino niewymagające, którego celem jest dostarczanie widzowi wrażeń wizualnych, a nie poruszanie jego szarych komórek. Dlatego można stwierdzić, że scenariusz nie odgrywa tu większej roli – ważne, by „się działo”. Czy jednak na pewno?

Brytyjski premier umiera. Prezydent Stanów Zjednoczonych wraz z szefem ochrony Mikiem Banningiem, wybierają się na jego pogrzeb do Londynu. Na miejscu okazuje się, że wpadli w pułapkę. Grupa terrorystyczna zaplanowała atak i ma zamiar pozbawić głowy wszystkich największych mocarzy świata. Obserwujemy wysadzenie Tower Bridge. Płonie Big Ben i całe miasto. Londyn stanął w ogniu. Wydawać by się mogło, że właśnie tak powinno wyglądać kino akcji zrobione po bożemu. Nic bardziej mylnego. Jest to gatunek filmowy, który opiera się na spektakularnych efektach specjalnych. Widzowie czerpią przyjemność z wizualnych doznań, które gotują im graficy. Jednak nie w przypadku dzieła Babaka Najafi. Fala zalewająca upadający most jest wyjęta niczym z Sharknado. Aż trudno uwierzyć, że mamy rok 2016. Słabe, wręcz kiczowate efekty specjalne nie dodawały filmowi uroku. A szkoda, bo może mogłyby go uratować…

Rodem z gier

Ujęcie POV wykorzystujące laserowe światło latarki, które oświetla tunel zajęty przez wrogów i jeden bohater, którego zadaniem jest ich wszystkich pokonać. Brzmi znajomo? Nie trudno zauważyć, iż reżyser jest miłośnikiem gier typu FPS (first-person shooter) jak Counter Strike czy Call of Duty. W niektórych momentach nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że nie oglądam filmu, a śledzę grę komputerową. Trzeba przyznać, że ujęcia przypominające gatunek FPS były jednymi z lepszych w tym filmie.

Mike Banning (Gerard Butler) – bohater, który sam pokonuje grupę terrorystyczną, ratując tym samym głowę prezydenta, a także wolność Ameryki. Biega między wyszkolonymi zbrodniarzami, ale żaden nie jest w stanie go nawet drasnąć, a co dopiero postrzelić! Sam za to zabija jednego za drugim, kierując się zasadą „zero litości”. Członkowie grupy padają jak trzcina na wietrze, a niepokonany Mike gna przed siebie. Można mnie oskarżyć o spoilerowanie, ale czy to nie jest klasyczny przykład kina akcji rodem ze Szklanej Pułapki? Reżyser próbował wykreować współczesnego Johna McClane’a. Mike Banning jest charyzmatycznym twardzielem, z którego ust padają suche, często żenujące żarciki. Bohater na pewno sympatyczny, jednak nie na miarę policjanta ze Szklanej Pułapki.

Londyn w ogniu

Londyn w Ogniu – Scenariuszowa wpadka

Każdy z nas wie, jak wygląda przepis na udany film akcji: stwórz charyzmatycznego protagonistę, dodaj intrygujący czarny charakter, a także scenę, po której widownia zbiera szczęki z podłogi i wszystko pokrop charakterystycznym powiedzonkiem, które można cytować przy byle okazji. W tym filmie zostało spełnione tylko pierwsze z przykazań. Gerard Butler poradził sobie z rolą twardziela, który rzetelnie wypełnia swoje obowiązki, stawiając je ponad strachem. Niestety Aamir Barkawi (Alon Aboutboul), który jest przywódcą terrorystycznej szajki, jest mdły i nudny. Nie wzbudza w widzu żadnych emocji, nie czekamy, kiedy w końcu dopadnie go sprawiedliwość. Gdyby nie to, że co jakiś czas pojawia się na ekranie, zapewne byśmy o nim zapomnieli. Godnych zapamiętania scen w tym filmie brak. Jeżeli już jakaś wydaje się konkurować o to miano, nie wytrzymuje napięcia i budzi w widzach uczucie zażenowania. Przecież mogło być tak pięknie, ale niestety nie jest. Film nabiera barw dzięki aktorstwu Morgana Freemana, ale ten aktor ma to do siebie, że wystarczy, iż się pojawi na ekranie, a akcja nagle staje się ciekawsza. Nie spodziewajcie się wypowiedzi typu „Hasta la vista, baby”, bo się zawiedziecie. Chętnie przytoczyłabym któreś z powiedzonek Banninga, lecz żadnego nie zapamiętałam. Niestety scenarzyści się nie postarali, a ich dzieło zapewne nikomu nie pozostanie w pamięci na dłużej niż do końca seansu. Podsumować ten film można cytatem, w którym to na pytanie prezydenta „Czy to naprawdę było konieczne?”, Mike udziela odpowiedzi „Nie”. Seria W ogniu powinna zakończyć się na Olimpie, który był bardziej udaną produkcją niż jego brat Londyn. Miejmy nadzieję, że trzecia część nigdy nie powstanie.

Natalia Osiak

Udostępnij przez: