Cinerama - kino akcji

O kondycji zachodniego kina akcji

Kino akcji to relatywnie młody gatunek filmu. Jako osobny nurt zostało określone dopiero w na przełomie lat 60. XX wieku za sprawą produkcji o Jamesie Bondzie. Jego korzenie sięgają wprawdzie filmów wojennych i westernów lat 40. i 50., ale właściwa dla gatunku struktura została wypracowana mniej więcej 20 lat później. Przełomowa okazała się tu postać agenta 007, która zdefiniowała cechy, którymi powinien się odznaczać bohater kina akcji. Zaradny, sprytny, kompetentny, o ciętym języku – taki heros to uosobienie przymiotów pożądanych przez widza (zwłaszcza męską część widowni). Dzięki temu kibicujemy mu i obawiamy się o jego bezpieczeństwo, kiedy przebija się przez zastępy podwładnych głównego antagonisty. Lata 70-te wprowadziły do wykształconej formuły brud i bardziej dosadną przemoc. Absurdy fabularne ustąpiły ponurym miejskim historiom o posługujących się własnym kodeksem moralnym stróżach prawa walczących z przestępczością. Prym wiodła tu legenda westernu, Clint Eastwood, a coraz większą popularność zdobywały także filmy poświęcone sztukom walki, gdzie królował Bruce Lee i Chuck Norris.

Cinerama - kino akcjiPrawdziwy przełom miał jednak dopiero nastąpić. W latach 80. miała bowiem miejsce prawdziwa eksplozja. To tej dekadzie zawdzięczamy największe klasyki gatunku, to wtedy świat poznał nazwiska, które pozostają istotne nawet dziś, w 2017 roku. Sylvester Stallone, Arnold Schwarzenegger, Michael Dudikoff, Charles Bronson, Bruce Willis, Danny Glover. Terminator, Szklana pułapka, Predator, Rambo, Zabójcza broń. To tylko część gwiazd i tytułów, o których można napisać osobną książkę. Kierunek obrany w większości ówczesnych produkcji kontynuuje myśl z lat 60-tych – niezwyciężony heros, duży ładunek humoru i absurdalna akcja przedstawiona z przymrużeniem oka. Następna dekada nie zmieniła wiele, warto jednak wspomnieć o rozwoju CGI, który z jednej strony otworzył nowe możliwości, a z drugiej zapoczątkował fatalne praktyki psujące cały gatunek do dziś.

Początek nowego tysiąclecia dał nam z kolei dwa kamienie milowe nurtu, które, z perspektywy czasu, okazały się dla niego zaskakująco szkodliwe – Matrix i Jason Bourne (zwłaszcza drugi i trzeci film serii). Pierwszy zachwycił przestylizowanym, pełnym akrobacji stylem walk w zwolnionym tempie, drugi porwał niezwykle realistycznym i surowym przedstawieniem rwanej i poszatkowanej montażem akcji. Gdzie więc ta szkodliwość? – zapytacie. Ano stąd, że oba te świetne style zainspirowały całą masę często bardzo nieudolnych naśladowców. I o ile w przypadku Matrixa cierpi na tym przede wszystkim oryginalność późniejszych filmów (a raczej jej brak), tak próby skopiowania stylu Paula Greengrassa skutkują zazwyczaj kompletnie nieczytelnym bałaganem na ekranie. To i więcej problemów, które za chwilę rozwinę, przyczyniło się do tego, że poziom kina akcji drastycznie spadł, a jego kondycja do niedawna była wręcz fatalna.

Dlaczego XXI wiek to w dużej mierze regres gatunku i czy są jakieś perspektywy na poprawę tego stanu?

Pierwszy i najpoważniejszy grzech dzisiejszych filmów akcji to montaż. Weźmy serię Niezniszczalnych, która dzięki obsadzie prawdziwych legend kina akcji szczyci się etykietką oldschoolowej. Co z tego, że twórcy dysponują wyszkolonymi w sztukach walki aktorami, skoro ich wyczyny są tak karygodnie pocięte? Kiedy widz nie jest w stanie nadążyć za postaciami walczącymi na ekranie, to znaczy, że montażyści ponieśli klęskę. Nadmiar zbliżeń, ujęcia trwające ułamki sekund, nieustanne przeskakiwanie między różnymi bohaterami – to wszystko powoduje, że zamiast satysfakcji odczuwamy frustrację. Walka nie jest płynna, ciosy tracą swoją siłę. Uderzenie ukazane w czterech ujęciach wywiera znacznie mniejsze wrażenie niż cztery uderzenia na jednym ujęciu.

Kolejnym problemem jest brak ustanowienia lokalizacji postaci. Nie wiemy skąd wybiegają przeciwnicy, tracimy orientację odnośnie przemieszczania się bohaterów, zanika ciąg przyczynowo skutkowy. Na tym cierpi budowanie jakiegokolwiek napięcia (jesteśmy znacznie bardziej zaangażowani, kiedy wiemy, że wróg czai się na bohatera za rogiem) oraz atrakcyjność miejsca akcji (trudno je zapamiętać lub docenić, kiedy nie jesteśmy go w stanie sobie w ogóle wyobrazić).

Cinerama - kino akcjiWreszcie, CGI. Kiedyś krew i efekty postrzałów/wybuchów/cięć/itp. przedstawiano, wykorzystując praktyczne efekty specjalne. To jednak wymaga więcej czasu i powtórzeń, a więc pieniędzy – porozrywane i upaprane sztuczną krwią stroje trzeba zmieniać przy każdym powtórzeniu sceny, plan również wymaga sprzątania. To sprawia, że twórcy decydują się na kręcenie „na czysto” i pozostawienie tych szczegółów specom od komputerów. Nie zawsze kończy się to źle, ale w ogromnej części przypadków uzyskany efekt razi sztucznością – z racji koloru, niewłaściwego zachowania się cieczy, braku należytego oddziaływania na otoczenie czy po prostu ewidentnego niedopasowania do realnych elementów ujęcia. To samo się tyczy eksplozji, kraks i bardziej wymyślnych akrobacji. Wybitne inaczej są na tym polu filmy z serii Resident Evil. Fatalne, niedopracowane monstra, komputerowi (oszczędność na kaskaderach) bohaterowie, których równie komputerowe ciała w scenach akcji ignorują wszelkie znane prawa fizyki, wszechobecne zwolnione tempo mające sztucznie nadać widowiskowości. Te bardzo luźne adaptacje wspaniałej serii gier komputerowych w wielu miejscach wyglądają gorzej niż jej współczesne odsłony. Opisanie wszystkich problemów tych produkcji zajęłoby mi resztę tego tekstu, a zdecydowanie nie są one tego warte. Należy jednak wspomnieć o ich montażu, który zawstydza nawet najgorsze momenty Niezniszczalnych. Wśród wielu recenzentów opisujących najnowszą część pojawia się zarzut, że jedna z walk została pocięta w tak koszmarny sposób, że niemożliwe jest określenie, która z głównych postaci zginęł. Można to dopiero zrobić w jednej z następnych scen, wypatrując, kogo brakuje.

Nasuwa się więc pytanie: dlaczego? Dlaczego te filmy wyglądają tak fatalnie? Dlaczego montaż w tych produkcjach niszczy to co w nich najważniejsze, czyli sceny akcji? Powodów jest kilka. Po pierwsze – minimalizacja wydatków. Zamiast powtarzać ujęcia, aż będą wyglądać tak jak powinny, wykorzystywane jest kilka kamer jednocześnie, a kompozycja sceny zależy już od montażystów. Reżyser często nie jest nawet obecny przy procesie montowania filmu. Do tego dochodzi kwestia aktorów, którzy nie posiadają umiejętności granych przez siebie bohaterów. Zamiast porządnego przygotowania do roli i sprawnego wykorzystania kaskaderów/dublerów łatwiej jest poszatkować scenę do tego stopnia, żebyśmy mieli tylko ogólne pojęcie na temat tego, co się dzieje na ekranie. Na taką przypadłość cierpi seria Uprowadzona z Liamem Neesonem. Pomimo niezaprzeczalnej charyzmy i talentu aktorskiego irlandzki aktor nie jest mistrzem sztuk walki. Twórcy próbują więc pójść szlakiem przetartym przez Bourne’a (Mattowi Damonowi również daleko do wyszkolonego agenta) i zamaskować to rwanym montażem, ale niestety nie udaje im się ta trudna sztuka. Po pierwsze, to wymaga nie lada wyczucia i zmysłu artystycznego, po drugie w Bourne’ach praca kamery jest rwana i rozedrgana przez cały czas, a nie tylko podczas walk. Filmowcy decydują się na taki zabieg znacznie częściej niż powinni, nie tylko chcąc zamaskować braki w nakręconym materiale, ale także by ukryć bardziej obrazową przemoc. Dlaczego?

Kino akcji – PG-13

W Stanach Zjednoczonych kategorie wiekowe, które otrzymują filmy, są traktowane bardzo poważnie. Z tego powodu studia często wolą postawić na mniejszy ładunek przekleństw, seksu i przemocy. O ile dwie pierwsze kwestie to głównie kwestia scenariusza, tak ostatnia wymaga więcej kombinowania. Sprowadza się ono głównie do cięcia ujęć w taki sposób, by nie było widać drastycznych szczegółów, czyli najczęściej tak, żeby nie było widać niczego.

Jednym ze sposobów na uniknięcie tego jest poleganie niemal całkowicie na komputerach, co widzimy w ostatnich filmach osadzonych w uniwersum DC. Nie trzeba uciekać się do montażowych sztuczek, kiedy niemal każdy element sceny to CGI. Dzięki temu sceny akcji są znacznie bardziej przejrzyste, ale jednocześnie tracą swój ciężar i wiarygodność. Nie czujemy mocy uderzeń i nie jesteśmy zaangażowani, bo to co oglądamy ma więcej wspólnego z grą komputerową niż z namacalną rzeczywistością. Ponadto, nieograniczone możliwości na tym polu często wykańczają jakąkolwiek wstrzemięźliwość, co świetnie obrazuje seria Transformers. Obiektywizm każe tu wspomnieć o imponujących popisach kaskaderskich, jakie rzeczywiście pojawiają się w tych filmach, jednak natłok eksplozji i całkowicie wygenerowanych komputerowo postaci oraz scen destrukcji niweczą ten trud. Efektem tego jest znieczulenie widza. Pierwsze obrazy zniszczenia robią wrażenie. Kolejne coraz mniej. Pod koniec filmu jesteśmy zwyczajnie znużeni. Trochę lepiej radzi sobie na tym polu Marvel – przynajmniej w niektórych filmach. Mamy tam więcej scen kręconych w plenerze, cyfrowe postaci częściej są zastąpione przez kaskaderów, a i rozwałka jest rozsądniej dawkowana. Oczywiście wiele opisanych wcześniej grzechów pojawia się również tutaj, ale prób ich odkupienia jest niezaprzeczalnie więcej niż w przypadku Transformersów czy filmów DC. Podobnie ma się sprawa z serią Fast & Furious, gdzie przejrzystość scen i choreografia walk potrafi wybić się ponad żałosny poziom wielu przywołanych przeze mnie wcześniej filmów. Niestety wciąż dużo tu kompletnie niewiarygodnych pokazów CGI, a ogólny poziom absurdu przedstawionych scen utrudnia „kupienie” tego typu akcji.

Wbrew pozorom jest jednak nadzieja.

Oprócz ryzykownie, ale jednak świetnie nakręconych Bourne’ów, opozycję wobec opisanej wcześniej szmiry stanowią między innymi Bondy z Danielem Craigiem. Oszczędne w używaniu komputerów, sensownie nakręcone i zmontowane (Quantum of Solace to kwestia dyskusyjna) czerpią pełnymi garściami z wyczynów Matta Damona, dając odpór zalewającej ekrany miernocie. Innym świetnym przykładem zmian na lepsze jest John Wick z Keanu Reevesem. Perfekcyjna choreografia, długie ujęcia i imponujące umiejętności gwiazdy Matrixa zaowocowały hipnotyzującym spektaklem. Zamiast poszatkowanego bałaganu otrzymaliśmy wspaniały balet śmierci. W samych superlatywach można też mówić o brytyjskim Kingsman. Tutaj, pomimo absurdalnego przerysowania scen akcji, zachowano przejrzystość i należytą siłę filmowych walk. Prawdziwy przełom miał jednak miejsce nieco później. Cztery słowa: Mad Max: Fury Road. Niekwestionowane arcydzieło gatunku. To, czego dokonał George Miller, wpisze się do kanonu na dekady. Perfekcyjne połączenie praktycznych efektów specjalnych z mocą CGI. Mistrzowsko budowane tempo starannie zaplanowanych sekwencji. Szybki i agresywny, ale także bezbłędny montaż. Przemyślane i zapadające w pamięć kadry. To wszystko złożyło się na obraz, który zachwyca i rozpala wyobraźnię. Okazuje się, że możliwe jest nakręcenie wysokobudżetowego widowiska, które jest pełne pasji i nie idzie na kompromisy. Doprowadziło to do sytuacji niemalże precedensowej, kiedy stuprocentowe kino akcji zostało nominowane do Oscara jako najlepszy film roku. Pozwala to mieć nadzieję na zmiany. Oby inni filmowcy wzięli sobie do serca sukces Mad Maxa i obrali podobny kierunek (mam na myśli podejście do kręcenia, nie kopiowanie stylu). Umiarkowany optymizm pozwalają zachować ostatnie filmy z serii Star Wars. Zarówno Przebudzenie Mocy jak i Łotr 1 odcinają się od nadmiernie komputerowych i cukierkowych prequeli znajdując idealny złoty środek między praktycznymi efektami specjalnymi, a wykorzystaniem CGI. Do łask wróciły kostiumy, gumowe maski i rzeczywiste eksplozje. Ogromny budżet tych produkcji pozwolił na odejście od komputerowej rzeczywistości na rzecz rozbudowanych, pełnych kaskaderskich wyczynów scen w plenerach. Nie trzeba być znawcą kina, żeby zauważyć różnicę i docenić starania twórców, którzy dają z siebie wszystko by zapewnić nam emocjonujący i wiarygodny spektakl.

Cinerama - kino akcji

Skoro poruszam kwestię nadziei na wzmiankę zasługuje także praca Emmanuela Lubezkiego w Ludzkich dzieciach, Grawitacji i Zjawie. Jego zamiłowanie do długich, nieprzerwanych ujęć to jeden z kierunków, które można obrać, chcąc przedstawić akcję w sposób widowiskowy i atrakcyjny. Wreszcie, niezwykle istotne jest też pamiętanie o roli widza w kształtowaniu kina akcji. Dobre chęci twórców nie wystarczą; niezbędny jest także właściwy odbiór. Odwiedzajmy kino, kupujmy bilety i płaćmy za ambicje i trudną pracę filmowców. Promujmy wartościowe produkcje i unikajmy chłamu, a promyk nadziei przerodzi się w prawdziwy renesans.

Mikołaj Lewalski

Udostępnij przez: