Cinerama - Mroczna Dolina

Mroczna Dolina

Tematyka i przebieg akcji Mrocznej doliny (Das Finstere Tal, reż. Andreas Prochaska, 2014) są podobne do wielu innych westernów, takich jak Mściciel czy Czarny dzień w Black Rock. The Dark Valley jest również potomkiem klasyka Shane, zatytułowanego na krajowe potrzeby jako Jeździec znikąd. Uważam, że nie ma sensu rozpisywać się na temat fabuły, dopiero na poziomie alegorii można znaleźć treści wyjątkowo interesujące. Ta warstwa powoduje, że trudno oderwać się od oglądania. Autorzy powoli wchodzą w inteligentną grę z widzem, a emocje rozgrywane są na różnych piętrach.

Analizę warto rozpocząć od planów zdjęciowych. Częste ujęcia nieba ponad drzewami (sprawiedliwość), ludzie widziani jako plamy, kontury (cienie). Główny bohater Greider (Sam Riley) robi im zdjęcia – czasami postacie na nich poruszają się (to trwałość, pamięć, zresztą tak je właśnie określono). Jednak nie jest przypadkiem, że on – przybysz z daleka – utrwala ich i przenosi na obraz. Przybysz pełni rolę poniekąd magiczną, do czego później wrócę. Zima – pora chłodna, pasuje do wyrachowanej zemsty.

Aktorzy w filmie operują językiem niemieckim, akcja toczy się w CK Monarchii Austro-Węgierskiej. Koniec XIX wieku w tym kraju to moment, kiedy lęgną się postawy i poglądy, które wkrótce uczynią cały obszar niemieckojęzyczny wylęgarnią totalitaryzmu. Wymowa filmu jest w jakimś stopniu pokrewna Hanekowskiej Białej wstążce. Nie ma tu jednak miejsca na często pojawiający się – w tym drugim przypadku – zarzut usprawiedliwiania okrutnych zachowań jako naturalnej konsekwencji czasów i złego wpływu złych ludzi. Przeciwnie. O ile w Białej wstążce pokazano konkretnych ludzi w konkretnych sytuacjach, o tyle Mroczna dolina operuje wyłącznie alegorią.

Warto także zwrócić uwagę na odwołania do Biblii. Ukrzyżowanie jednej z ofiar patologicznej osady nie jest przypadkowe, można by tu rozwinąć długi para-biblijny wątek ochrony status quo. Tradycja chrześcijańska dominuje w filmie i może sugerować pewne wątki interpretacyjne. Nie bez powodu całość kończy się ujęciem nieba i prześwietleniem kliszy. Zresztą i tytuł jest cytatem z Psalmu 23 „(…) Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę (…)”. Nie chcę nawet próbować zastanawiać się nad symboliką biblijną, bo długo nie skończyłbym tej recenzji. Po prostu sygnalizuję wątek, by powrócić do zasadniczych rozważań.

Przybysz („jeździec znikąd”) jest Amerykaninem. Reprezentuje tamten lepszy świat, który – to prorocza wizja – wkrótce unicestwi europejskie totalitaryzmy wraz z ich toksycznym obyczajowym podłożem. To także symboliczna manifestacja wpływu gatunku western na kulturę nie tylko Europy, ale całego świata. Ostatecznie to gatunek kształtujący archetypy bieżących postaw i poglądów, jutrzenka amerykanizacji świata zachodniego. Wyraźna wzmianka (pytanie w jednym z początkowych dialogów) o używaniu języka niemieckiego też nie bierze się znikąd. I ostatecznie – ów Amerykanin jest synem tej najgorszej (choć pod innym względami jednej z najwspanialszych) spośród kultur europejskich – właśnie niemieckiej.

Greider jest poza systemem norm. Jest bezkarny i wolny, bo nie obejmuje go żadne tabu, które w sposób kompletnie niepojęty wiążą i niewolą mieszkańców osady, odmawiając im prawa buntu (właśnie – nie możliwości, a prawa). Wiele przemawia za interpretacją idącą ku zderzeniu kultur – europejskiej i amerykańskiej oraz tego, co za nimi stoi. A może nawet jest to konflikt całego „starego” z całym „nowym”, jakkolwiek je rozumieć. Stoją jednak za nimi byty historyczne i systemy etyczne, językowe – one zobrazowane są przez dwa światy, a te znów – przez bohaterów narracji.

Nawet broń – europejska jest przeciwstawiona amerykańskiej. Owa broń okazuje się mieć zaskakujące i decydujące dla przebiegu historii walory. To oczywiście legenda winchestera (w filmie gra model 1873, znany m.in. ze znakomitego filmu Anthonyego Manna, tam zresztą także fabułę oparto na powikłaniach między braćmi). Jego pierwowzór – sztucer Henry’ego otoczony został przez Karola Maya (znów niemiecki wątek) literackim mitem o nigdy niekończącym się magazynku. Ta legenda wraca w jednej ze scen.

Więcej symboli? Więcej metafor? Warto się przyjrzeć – kto za kim podąża? Dokąd idzie? Ile tam Hansów Castorpów, których zaskoczy Wielka Wojna? Kto komu leczy rany i dlaczego zatonęła Lusitania? Wszystko to znajdziemy – jeśli nie w tle, to w domyśle. Mamy więc jeden z westernów opowiadających o zakończeniu XIX wieku – wśród nich takie obrazy, jak Rewolwerowiec czy Szeryf z tamtych lat. Tym razem jednak nie ma śladu nostalgii, jest groza XX wieku rozpoczynającego się wraz z wybuchem wojny.

Podsumowując – to Europa agresywnie „zapładnia” inne kultury świata, a Ameryka, jej potomstwo – kładzie temu kres. Oczywiście powraca mit Edypa, zwłaszcza, że bohaterka drugiego planu nieprzypadkowo pokazywana jest tak, żeby pozostawić przez jakiś czas niepewność, czy aby nie jest tą samą osobą, która występuje w pierwszej scenie. Jest więc Matką, a relacja między jej narzeczonym, nią i „Edypem” otwiera wiele, wręcz przesadnie wiele ścieżek interpretacji. Pod koniec filmu stara, chorobliwie i nieetycznie płodna Europa umiera na tle zdziwaczałych fresków na gnijącej ścianie jakiegoś ostatniego bastionu mieszkańców Lascaux.

Ta alegoryczność oczywiście nie przeszkadza w śledzeniu fabuły na poziomie podstawowym. Film jest świetnie poprowadzony, jego bohaterowie – wiarygodni, ich losy – angażujące i poruszające. Scena, kiedy mieszkańcy osady słyszą dalekie strzały to, jak sądzę, powtórzenie genialnie rozegranego finału powieści Komu bije dzwon.

Do końca pozostaje niepewność. Bohater, nowe wcielenie „człowieka zwanego Ciszą” ubiera się podobnie jak jego kinowy pierwowzór, o którym wiemy jak skończył – pomimo że był dobry w tym, co robił. Zimowa scenografia, stroje, typ mrocznego heroizmu – wszystko to przypomina najciemniejszy ze spaghetti westernów i zdaje się zapowiadać klęskę wbrew konwencji gatunku. Także finałowa walka – jeden przeciwko wielu – to stara szkoła Sergio Leone, choć utrzymana całkowicie w ograniczeniach realizmu. Nie ma przesady lub mało wiarygodnych scen. Jest jednak chwilowe porzucenie dramatu społecznego i psychologicznego (filozoficznego?) na rzecz prostego kina przygodowego. Miejmy tę chwilę widowiskowego, filmowego bohaterstwa! Wszystkie wielkie narracje mają swoje małe Somosierry, swoje małe Alamo.

Myślę, że nie tylko talenty aktorskie zdecydowały o przydziale ról. Charakteryzacja jest rewelacyjna. Główna bohaterka przypomina młodą Liv Tyler, główny bohater wygląda jak skrzyżowanie Roberta Redforda z Leonardo di Caprio. Oczko puszczone do widza.

Och, Ameryka, och wolność, och wiosna. Film kończy się, życie się zaczyna, zima mija. Świetne, warte polecenia kino z dobrą akcją, jednocześnie zmuszające do myślenia. Gatunek wciąż nie umarł. Mamy tu jeden z lepszych westernów, jeden z wyraźnych punktów na skali.

A wątek metronomu? O co chodzi z tym metronomem?

Chyba wiem, ale nie powiem. Przekonajcie się osobiście. Warto.

Sławomir Płatek

Udostępnij przez: