Słonie idą na północ, a wołki zbożowe podążają ich śladem, czyli Siedemnaście Mgnień Wiosny
W gazetach czy w Internecie co jakiś czas można natknąć się na osobną kategorię dowcipów: „o Stirliztu”. Zazwyczaj nie są one zbyt długie, a przykładowy może wyglądać tak:
Stirlitz, idąc zamyślony, spojrzał w niebo.
– Kaczki… – pomyślał Stirlitz.
– Stirlitz… – pomyślały kaczki.
Na pierwszy rzut oka żart nie ma większego sensu ani nie jest zabawny. Wystarczy jednak obejrzeć jeden odcinek serialu nakręconego przez Tatianę Lioznową na początku lat 70., Siedemnastu mgnień wiosny, aby zrozumieć, o co chodzi.
SS-Standartenführer Max Otto von Stirlitz to radziecki agent czasów II Wojny Światowej, który przeniknął w szeregi niemieckiego wywiadu. Ma on za zadanie wykryć, który z podwładnych Hitlera stara się porozumieć z Zachodem, celem wszczęcia rozmów pokojowych z jednym z aliantów. Stirlitz, którego nazwisko operacyjne to Maksym Maksymowicz Isajew (a prawdziwe – Wsiewołod Władimirowicz Władimirow) to postać z serii książek Juliana Siemionowa, nawiązującej do Jamesa Bonda. Stirlitz to jednak o wiele więcej: to nie tylko James Bond, ale i Sherlock Holmes, i Hans Kloss (rosyjski serial bywa z resztą nie bez powodu porównywany do Stawki większej niż życie) i Herkules Poirot. Stirlitz to strateg, to doskonały planista, to geniusz, zawsze ma plan B, a także C i D, każda jego wypowiedź jest potencjalnym tajnym szyfrem, nieważne czy mówi o więźniach gestapo czy ładnej pogodzie. Stirlitz to wszystko to, czym powinien być szpieg idealny. Lecz przede wszystkim, Stirlitz to myśliciel i można to odczuć w każdym z dwunastu odcinków, z których składa się seria opowiadająca o siedemnastu dniach z przełomu lutego i marca 1945 roku. I to z pewnością jest jeden z powodów, dla których dziś pozostaje ona w pamięci – nie ma bowiem większego myśliciela, większego filozofa nad radzieckiego agenta, któremu zawsze wszystko się udaje.
Interesującym pozostaje sposób, w jakim wyraża się owo wieczne myślenie; nie jest to może odosobniony w kinematografii przypadek, ale dość ciekawy. Otóż Maksym Maksymowicz Isajew nie mówi w serialu specjalnie dużo; jak zostało przed chwilą wspomniane – on przede wszystkim myśli, a realizuje się to pod postacią mimiki oraz gestów, na które zdobyć musiał się znany i poważany aktor Wiaczesław Tichonow. Kluczowym natomiast jest to, że towarzyszył mu przy tym głos z offu, nienależący do żadnego z głównych bohaterów, a komentujący nie tyle to, co działo się na ekranie, lecz przedstawiający każdy najmniejszy umysłowy wysiłek Stirlitza. Mocny serialowy głos należący do Jefima Kopeliana, który w Polsce znany jest praktycznie jedynie z tej „dubbingowej” roli, stał się znakiem rozpoznawczym serialu. Większość wypowiedzi lektora rozpoczynała się słowami „Stirlitz pomyślał…”, w którym to miejscu następował skomplikowany opis potoku myśli radzieckiego agenta, przechadzającego się po ekranie i najwidoczniej nie za bardzo wiedzącego, co ze sobą w tym czasie zrobić. Sprowokowało to setki żartów dotyczących radzieckiego agenta, któremu na dodatek nikt nie ułatwia pracy: ciężarna żona jego radiotelegrafisty, Kathe, trafia bowiem w ręce gestapo, a sam szef gestapo, SS-Gruppenführer Hienrich Mueller, zaczyna coś jednak podejrzewać i wszczyna śledztwo dotyczące mężczyzny.
Zadanie Isajewa nie jest przecież łatwe. Działając pod nosem swoich przełożonych musi wykryć, który z jego głównych podejrzanych – Heinrich Himmler, Martin Bormann, Joseph Goebbels czy Hermann Goering – prowadzi tajne pertraktacje, a przy tym zająć się pojmaną radiotelegrafistką i samemu nie dać się zdemaskować. Cóż to jednak dla Stirlitza!
Fabuła wygląda całkiem zajmująco i można pomyśleć, że serial jest całkiem ciekawy i trzymający w napięciu. Dodatkową ciekawostką są umieszczone w serialu zdjęcia archiwalne czasów II Wojny Światowej, często naprawdę makabryczne. Zastanawiającym może być co prawda fakt, że całe gestapo (jak i reszta bohaterów) mówi po rosyjsku: sceny, w których Kathe piękną ruszczyzną tłumaczy przesłuchującemu ją oficerowi, że jest rodowitą Niemką mogą nieco rozbawić, ale czy ktoś śmieje się z amerykańskich wersji Anny Kareniny albo gdy bracia Karamazow rozmawiają po czesku? Całość na papierze wygląda nieźle, w rzeczywistości jednak serial bardziej przypomina słuchowisko, niż film sensacyjny. Akcja rozwija się w ślimaczym tempie, a rozmyślania Stirlitza zajmują mniej więcej połowę każdego odcinka. Tichonow jest stonowany i mimo, że miał do tego mnóstwo okazji, nie szarżował grą aktorską, która być może rozbudziłaby nieco ekran, ale wyglądałaby z pewnością nienaturalnie. Oglądając serial trzeba się więc wykazać cierpliwością („mgnienia” w tytule są raczej niezamierzoną ironią) i przyzwyczaić się do filozofowania Stirlitza, o którym sumiennie informuje widza lektor.
Mimo propagandowego charakteru Siedemnastu mgnień wiosny, jego fabularnych dłużyzn, bohatera doskonałego i nieomylnego (a więc mało prawdopodobnego) i błędów technicznych, serial stał się kultowy, zarówno w ZSRR, jak i poza nim, a liczba dowcipów o Stirlitzu wciąż rośnie. To, że Tichonow na ekranie nie musiał robić wiele, poza przechadzaniem się i prowadzeniem swojego nieśmiertelnego Mercedesa, nie przeszkodziło mu w staniu się ikoną serialu. W niektórych kręgach kojarzony jest wyłącznie z rolą Stirlitza, mimo występów w filmach oscarowych – Wojna i pokój (1967) lub Spaleni słońcem (1994). Podobno tytuł Bohatera Pracy Socjalistycznej w 1982 roku otrzymał od Leonida Breżniewa po tym, jak ten obejrzał serial i kazał natychmiast sprowadzić przed swoje oblicze pułkownika Isajewa, a jako, że ten nie istniał, ściągnięto do niego Tichonowa, który otrzymał odznaczenie. Czy to prawda, czy nie, ta historia wskazuje na popularność postaci ciągnącą się wtedy już od prawie 10 lat i trwającą do dziś, o czym świadczą wciąż chętnie opowiadane żarty, wykpiwające jego samego i jego metody konspiracyjne, ale także niezbyt bystrych niemieckich przełożonych.
Pełen tytułowy żart brzmi:
Do gabinetu Bormanna wchodzi nieznajomy. Staje przed biurkiem i patrząc prosto w oczy Bormanna wykonuje dziwne gesty. W końcu mówi:
– Słonie idą na północ, a wołki zbożowe podążają ich śladem.
Bormann patrzy na przybysza z wyraźnym niesmakiem:
– Gabinet Stirlitza jest piętro wyżej – odpowiada.
Stirlitz z pewnością może nudzić, ale może też bawić, zwłaszcza dzisiaj i w porównaniu ze współczesnym kinem akcji, superbohaterami i efektami wykorzystywanymi w filmach historycznych. Nie można mu jednak odmówić, jakkolwiek absurdalnie mogłoby to nie brzmieć, swoistego uroku i jeśli dziś włączymy odcinek Siedemnastu mgnień wiosny człowiek i usłyszymy nieśmiertelną piosenkę Iosifa Kobzona podczas napisów początkowych, zapewne na naszych twarzach zagości ironiczny lub nostalgiczny uśmiech. Jakikolwiek nie byłby powód tego uśmiechu, Stirlitz pozostanie niezmiennie największym serialowym myślicielem, o czym nieustannie zapewnia pewny siebie głos Kopeliana i, gdy spojrzeć na zmartwioną twarz Tichonowa, jest w tym doprawdy coś pociesznego, co sprawia, że po jakimś czasie chciałoby się do tego wrócić – może nie na całe dwanaście odcinków, ale chociaż do jednego lub dwu.
Joanna Dołęga