Obcy: przymierze

Obcy: Przymierze – upiorny berek

Chcąc ustalić istotę filmu Obcy: Przymierze, trzeba by sięgnąć do kilku wątków. Pierwszym bez wątpienia jest kontynuacja i rozbudowa uniwersum całej serii zaczynającej się od 8 pasażera „Nostromo”. Drugi to wątek filozoficzny, obecny zresztą nie pierwszy raz w serii. Trzeci w końcu to realizacja konwencji space-horroru.

Obcy: przymierze

W pierwszym wątku należy podkreślić to, że znów otrzymujemy sygnał kontynuacji. Fabuła jest niedomknięta, zakończenie jest „serialowego” typu i ostatecznie nie wiadomo po co to wszystko. Dodano pewne elementy, np. obcy przybierają coraz więcej dziwnych postaci dzięki prowadzonym na nich eksperymentom. Kontynuowane są też pomysły z Prometeusza. Nie jest to jednak zmiana idąca tak daleko, żeby stało się coś interesującego. Ukazanie pozaziemskiej cywilizacji w Prometeuszu było krokiem przełomowym. W Przymierzu nie mamy co liczyć na urozmaicenie dość monotonnego już uniwersum. Ostatecznie film właściwie w całości mieści się w rozwiązaniach fabularnych pochodzących z poprzednich części – rekwizyty, zwroty akcji, typy postaci, rodzaj zagrożenia, a nawet obowiązkowy gwałt obcego na człowieku. Może jedynie zbuntowany zbuntowany robot jest zbuntowany nieco bardziej i nieco skuteczniej. Ostatecznie jednak, pomijając niuanse, mamy tę samą akcję, co w części pierwszej, jedynie odświeżoną. I przez to dość nieciekawą. Trzeba oczywiście powiedzieć, że film wciąga, ale też rozczarowuje schematyzmem.

Nieco ciekawiej zanosiło się w warstwie filozoficznej. Mamy więc długą, nie do końca zrozumiałą scenę wspólnego grania dwóch androidów na flecie. Być może da się tam dopatrzeć wpływów jakiejś szkoły psychologicznej, estetycznej, czy religijnej. Muzyka zdaje się mieć szczególne znaczenie, a tym bardziej – zdolność tworzenia. Scott chce prawdopodobnie spytać na czym polega człowieczeństwo, co jest istotą jego siły lub słabości. Właśnie zdolność tworzenia miałaby być tym kluczem, temat jednak nie został pogłębiony, rozbija się o naturalne w tym przypadku rozróżnienie między tworzeniem a stwarzaniem. Ta przepaść między atrybutem boskim i ludzkim wygląda tu mgliście, jakby ktoś coś po prostu przeoczył.

Obcy: przymierze

Najbardziej jednak rozczarowuje brak kontynuacji pytań postawionych w Prometeuszu. Bohaterka tego obrazu chce dotrzeć do rzeczywistego źródła życia i zagadki stwórcy. Przymierze brutalnie obcina ten interesujący wątek: cywilizacja, która mogła znać odpowiedź zostaje w ciągu kilku sekund wymordowana, a bohaterka umiera jako inkubator dla kosmicznego pasożyta. W tak fatalny sposób pozamykano wszystko, co stanowiło o rzeczywistej wartości Prometeusza i obiecywało ciekawy rozwój wypadków. Mamy więc ostatecznie sporo scen, w których obcy morduje ludzi i kilka, w których ludzie mordują obcych. Dużo ganiania się nawzajem, dawka obrzydliwości oraz makabry i niewiele ponad to, co oglądaliśmy w pierwszym z filmów tej serii.

Jest też aluzja do religii – kapitan jest wierzący, co zresztą nie ma żadnego wpływu na bieg akcji, natomiast sugeruje, że religia jest po prostu nieskuteczna.

Obcy: przymierze

Jest i trzeci wątek. Otrzymaliśmy kino bez wątpienia widowiskowe. Warstwa wizualna jest perfekcyjna. Początek tego dość długiego filmu doskonale wprowadza w nastrój. Całość jest raczej spójna logicznie i konsekwentna, choć, jak pisałem, przewidywalna i strywializowana. Film jest adresowany do wielbicieli serii, ale tych, którzy oczekują „starego dobrego” obcego, z którym bohaterowie będą się bawić w upiornego berka. Dużo pościgów i strzelanin. Jest nawet bijatyka prowadzona w jakimś karate androidów. Czy to są powody, żeby iść do kina? Jeśli lubimy ten rodzaj filmów, to są. Uprzedzam tylko przed ewentualnym rozczarowaniem, bo całość wychyla się niebezpiecznie w kierunku trywializacji.

Sławomir Płatek

Udostępnij przez: