Die Antwoord, robot i ja

Dystrykt 9  Neila Blomkapa uważam za niekwestionowane dzieło gatunku – jestem gotów bronić jego dobrego imienia w pojedynku na śmierć i życie. Fantastyczny pomysł umieszczenia Obcych w południowoafrykańskim getcie, kapitalna oprawa audiowizualna, świeże podejście do gatunku i dosadny obraz ludzkiej ksenofobii – wszystko zagrało tu wzorowo.  Elizjum to już inna para kaloszy, kino zdecydowanie uboższe merytorycznie –  widowiskowe i schematyczne. Mimo tego przykuwa uwagę wspaniałą stroną techniczną i dobrze budowanym napięciem. Jednak na najnowszy film Blomkapa, pamiętając głosy krytyki, wybrałem się bez większych oczekiwań. Pomyślałem, że może tym razem reżyserowi kompletnie nie wyszło. Kiedy dwie godziny później wyszedłem z kina, byłem zły – nie na twórców, a na krytyków. Czy Chappie to film wybitny? Absolutnie nie. Ale z pewnością nie zasługuje na tak nieprzychylne oceny.

Historia Chappiego jest bardziej kameralna i osobista niż wydarzenia, które widzieliśmy w Elizjum. Ma ona miejsce w Johannesburgu, gdzie rosnąca fala przemocy napotkała opór w postaci nowoczesnych policyjnych robotów. Te, choć niezwykle skuteczne, nie są niezniszczalne. Tytułowy blaszak ulega wypadkowi i na skutek eksperymentalnego projektu młodego programisty (Dev Patel) zyskuje ludzką świadomość. Oboje zostają jednak porwani przez umiarkowanie skutecznych ulicznych gangsterów (członkowie zespołu Die Antwoord). Tutaj rozpoczyna się właściwa akcja -pocieszny i naiwny Chappie zostaje przytłoczony przestępczymi ambicjami swoich nowych właścicieli, próbami pojęcia otaczającego go świata oraz niezrozumiałą dla niego pogardą i agresją, z którymi nieraz się spotyka.

Słyszałem zarzut, że Chappie nie wie jakim filmem chce być. Szczerze mówiąc, nie odniosłem takiego wrażenia. Fakt, są tu sytuacje komediowe; sceny z kina familijnego obok brutalnej akcji. Dlaczego to miałaby być wada? To konwencja. Film jest konsekwentny w swoim wydźwięku, od samego początku wiadomo, że będzie to szalona historia o marginesie społecznym i robocie, który próbuje odkryć swoje ja. Jeśli ktoś w takiej sytuacji jest zaskoczony naprzemiennie występującymi scenami radości i przemocy, to ja już nie wiem, co na to poradzić. Muszę tu też nawiązać do opisów festiwalu brutalności, który rzekomo zszokuje widzów. W całym filmie pojawia się jedna scena, która faktycznie nieco zaskakuje pod tym względem. Ma jednak swoje uzasadnienie, bo dosadnie pokazuje nam niezrównoważenie umysłowe głównego antagonisty (Hugh Jackman).

Myślę, że nie jestem jedyną osobą, która w zdziwieniu uniosła brew na wiadomość o udziale Die Antwoord w Chappiem. Nie oczekiwałem od nich ani dobrej gry aktorskiej ani nawet tego, że w jakikolwiek sposób będą pasować do reszty filmu. Cóż, myliłem się. Charakterystyczny wizerunek duetu Yolandi i Ninja idealnie współgra ze stylistyką obrazu, a i ich aktorstwo okazało się dość przekonujące. Ninja autentycznie niepokoił swoimi obłąkańczymi wybuchami gniewu i widać było, że dobrze się czuje w takiej roli. Będąca dla niego przeciwwagą Yolandi wypadła urzekająco obdarzając matczyną miłością tytułowego robota. Nie rozczarował również Dev Patel jako pełen pasji (a także pozbawiony umiejętności interpersonalnych) młody programista ani Sharlto Copley użyczający głosu Chappiemu. Android w jego wykonaniu nie ma w sobie nic ze złowieszczości swoich bardziej rozpoznawalnych kinowych braci. To zagubione, pełne łatwowierności dziecko, zdezorientowane pełnym skrajności światem – i to słychać. Chciałbym pochwalić kreację antagonisty, ale nawet aktorskie popisy Hugh Jackmana nie zmienią faktu, że ta postać mogła być lepiej napisana. O ile początek konfliktu z głównym bohaterem był interesujący, tak jego rozwinięcie okazało się już dość absurdalne. Pewnym odkupieniem może być tutaj kulminacja, która zaskoczyła mnie swoim niezwykle prostym, ale i celnym przekazem. Na koniec dodam, że spory zawód sprawił mi kompletny brak pomysłu na wykorzystanie umiejętności Sigourney Weaver, której postać… no po prostu jest. Nie twierdzę tutaj, że tę rolę należało rozwinąć, rzecz w tym, że nie potrzeba było do niej nikogo znanego ani utalentowanego.

Pozytywnie zaskoczył mnie Hans Zimmer, który nie zapewnił nam standardowej orgii wzniosłych brzmień, a w zamian stworzył coś bardziej stonowanego i współczesnego. W jego bardziej melodyjnych niż zwykle kompozycjach pojawia się sporo nowoczesnej elektroniki stanowiącej pewien pomost między nim a stylem Die Antwoord. Liczne piosenki Die Antwoord dobrze współgrają z utworami Zimmera i rewelacyjnie przyczyniają się do budowania klimatu zdeprawowanego świata. Wpływ zespołu widać także w technikach obrazowania – w niektórych momentach ujęcia i montaż przywodzą na myśl współczesne teledyski. Trzeba to też powiedzieć jasno: Neil Blomkamp ma wspaniały zmysł artystyczny i niesamowite pomysły odnośnie scenografii i wykorzystania efektów specjalnych. Pokazał to wcześniej i pokazuje to również tutaj. Każdy element przykuwa uwagę widza – od wystroju gangsterskich melin, przez samego Chappiego, aż po detale w postaci kuriozalnego żółtego karabinu szturmowego, którym wymachuje Ninja. Projekt robota przypadł mi do gustu szczególnie dzięki temu, że nie sprawia wrażenia oderwanego od naszej rzeczywistości. To nie mimetyczny T-1000 z ciekłego metalu, tylko blaszak, który za 10 lat może pojawić się w naszym świecie. Widoczne ślady zużycia oraz takie szczegóły jak złote łańcuchy na korpusie również dodają mu uroku.

Werdykt jest chyba oczywisty – Chappie to dobry film. Zapewnia rozrywkę nie ujmującą inteligencji widza, jednocześnie stawiając niezwykle istotne dla gatunku pytania o ludzką naturę i możliwość zaistnienia w maszynie elementów człowieczeństwa). Nie jest to obraz bez wad, lecz jeśli potraficie przymknąć oko na pewne mielizny fabularne i nieprzesadnie skomplikowane postaci, a w zamian chłonąć emocje i techniczną maestrię, to jak najbardziej polecam dać temu niepozornemu robotowi szansę.

Mikołaj Lewalski

Udostępnij przez: