Zarówno dzieła filmowe Béli Tarra, jak i spektakle Krystiana Lupy wyrastają z żywiołu wizualności. Język audiowizualny dotyczy oczywiście najpierw samego medium – jest immanentny dla obrazów filmowych Tarra i często wykorzystywany w postaci technik filmowych w spektaklach Lupy (stosowanie zbliżeń poprzez światła punktowe, wykorzystywanie kilku planów za pomocą głębi ostrości równolegle percypowanych przez widza czy – w warstwie audialnej – rejestrowanie i odtwarzanie na scenie dźwięków świata pozascenicznego). Według mnie w obu tych autorskich fenomenach idzie jednak o zdecydowanie głębsze niż tylko estetyczne funkcjonowanie wymiaru wizualnego. Wydaje się, że ich właściwe doświadczenie jest możliwe dopiero dzięki aktom uważnego, czystego (w)patrzenia (kontemplacji) w miejsce potocznej percepcji opartej na projekcji-identyfikacji bądź zdystansowanej, racjonalnej refleksji krytycznej. W niniejszym tekście będzie mnie interesował właśnie ten najgłębszy, poznawczy wymiar nad-widzenia (i nad-słuchu), w obrębie którego wyraźnie ujawni się moc i znaczeniowy potencjał zwrotu ikonicznego. Podejmuję zatem próbę rozpoznania strategii estetycznych obu reżyserów jako audiowizualnych strategii poznawczych wykorzystujących negatywną metodę dekonstrukcji w celu eksploracji Niemożliwego1. Można zaryzykować stwierdzenie, że specyfika audiowizualności jest najdogodniejszą przestrzenią dla przejawiania się mistyki negatywnej2.

Z rodziną Liama Neesona się nie zadziera. W większości przypadków kończy się to brutalną śmiercią, więc naprawdę nie warto. Wydaje się, że do tej pory ludzie powinni przyswoić tę prawdę. Nocny pościg pokazuje jednak, że niektórzy wciąż naiwnie przeceniają swoje siły w starciu z niemłodym już przecież Irlandczykiem. Jeśli wierzyć słowom aktora, to jedna z ostatnich lekcji, której udzieli bandziorom przed powrotem do spokojniejszego kina. Jego udział w filmie również nie jest przypadkowy, z reżyserem (Jaurne Collet-Serra) miał okazję pracować już dwukrotnie. Czy warto obejrzeć ich najnowszą produkcję? Tak. Fanów Neesona zachęcać nie muszę, a i reszta powinna dać jej szansę. Jeśli nie reagujecie alergią na (niegłupie) kino akcji, to powinniście być zadowoleni.

Chęć pogodzenia filmu rysunkowego dla dzieci z socrealistyczną doktryną i misją wychowawczą można przyrównać do próby zapalenia mokrej zapałki w deszczu. Ale budowniczych komunizmu tak błahe przeszkody nie były w stanie zniechęcić…

W listopadzie 1949 roku, w trakcie słynnego Zjazdu w Wiśle, środowisko filmowe oficjalnie proklamowało realizm socjalistyczny, manifestując posłuszeństwo wobec władzy. Socrealizm nie był wówczas – jak się czasem uważa – nurtem ani kierunkiem artystycznym, ale jedyną obowiązującą doktryną, której mieli podlegać wszyscy twórcy: od architektów, plastyków i pisarzy, przez ludzi teatru i kina, po satyryków i kompozytorów. Ponieważ po roku 1945 powstały w Polsce pierwsze filmy rysunkowe i lalkowe, socrealistycznej „metodzie” podporządkowano rodzącą się dopiero sztukę animacji. Można powiedzieć więcej: socrealizm pozwolił kinu animowanemu podjąć nowe wyzwania, w paradoksalny sposób przyczyniając się do rozwoju tej dyscypliny artystycznej. Narodziny polskiej animacji po II wojnie światowej odbywały się zatem w okresie „błędów i wypaczeń”, co nie pozostało bez wpływu na jej dalsze losy.

Zazwyczaj dość długo zastanawiam się nad wstępem do swojego tekstu. Tym razem nie sprawiło mi to najmniejszego problemu. Pozwólcie, że opiszę Wam koniec seansu „Ex Machina”. Ostatnie ujęcie, pojawiają się napisy końcowe. Niektórzy zaczęli gorączkową ewakuację z sali, by powrócić do rzeczywistości. Ja siedziałem w bezruchu, kompletnie oszołomiony ostatnimi dwiema godzinami swojego życia. Tak, ten film jest tak dobry. Nie trzeba być miłośnikiem science-fiction, by to docenić. Choć nie ukrywam, że to fani gatunku będą najbardziej zadowoleni. Zwłaszcza, jeśli oczekują czegoś kameralnego i bliższego klasyce w wydźwięku i środkach przekazu. To przyjemny powiew świeżości po głośnych i efekciarskich produkcjach, które są znacznie bardziej zainteresowane fikcją niż nauką.

Ale po kolei – to ma być recenzja, nie festiwal mojej egzaltacji. Alex Garland do tej pory zaprezentował się publiczności przede wszystkim scenariuszami do 28 dni później oraz W stronę słońca. Nie zamierzam wdawać się w dyskusję na temat ogólnego poziomu obu filmów, ale niezaprzeczalne jest, że atmosfera wykreowana w obu produkcjach zasługuje na najwyższe uznanie. I choć składa się na nią wiele elementów, to chyba możemy się zgodzić, że bez nietuzinkowego scenariusza reżyser, Danny Boyle nie mógłby popisać się swoim kunsztem. Tym razem jednak to właśnie Garland zajął to zaszczytne miejsce. I do tej chwili zdumiewa mnie fakt, że to jego debiut.

Gdyby w 2001 roku ktoś powiedział Wam, że film sensacyjny, oparty na artykule prasowym, opowiadający o szajce kierowców-złodziei doczeka się aż sześciu kontynuacji i będzie królem światowego box-office’u, to nie popukalibyście się w czoło ? A jednak. Po tragicznej śmierci Paula Walkera skończenie filmu stało pod znakiem zapytania, ale w końcu, z rocznym opóźnieniem do kin wchodzi najnowsza (miejmy nadzieję, że nie ostatnia) odsłona samochodowej sagi.

 

Na lipiec tego roku studio Asylum zaplanowało premierę trzeciej części swojego hitu Rekinado, a dwa tygodnie temu podany został także podtytuł i tak pełna angielska nazwa brzmi: Sharknado 3: Oh Hell No! Fani już zacierają ręce i, chociaż na planie filmu jeszcze w marcu odbywał się strajk, studio zdaje się być przekonane, że premiera odbędzie się bez przeszkód.

Dystrykt 9  Neila Blomkapa uważam za niekwestionowane dzieło gatunku – jestem gotów bronić jego dobrego imienia w pojedynku na śmierć i życie. Fantastyczny pomysł umieszczenia Obcych w południowoafrykańskim getcie, kapitalna oprawa audiowizualna, świeże podejście do gatunku i dosadny obraz ludzkiej ksenofobii – wszystko zagrało tu wzorowo.  Elizjum to już inna para kaloszy, kino zdecydowanie uboższe merytorycznie –  widowiskowe i schematyczne. Mimo tego przykuwa uwagę wspaniałą stroną techniczną i dobrze budowanym napięciem. Jednak na najnowszy film Blomkapa, pamiętając głosy krytyki, wybrałem się bez większych oczekiwań. Pomyślałem, że może tym razem reżyserowi kompletnie nie wyszło. Kiedy dwie godziny później wyszedłem z kina, byłem zły – nie na twórców, a na krytyków. Czy Chappie to film wybitny? Absolutnie nie. Ale z pewnością nie zasługuje na tak nieprzychylne oceny.