Pierwsze kadry są makabryczne. Słońce w centrum fotografii, potem zachód słońca, nie ma jak wiadomo bardziej pretensjonalnych ujęć niż Indianin w słońcu lub to samo słońce w czerwonej łunie zachodu z torem kolejowym na pierwszym planie. Ale to na szczęście tylko złe dobrego początki. Zdjęcia co prawda do końca pozostają co najwyżej pięknie poprawne (nigdy – odkrywcze), ale przede wszystkim – przestają razić. Chwilami wręcz hipnotyzują, co zwraca z nawiązką pierwsze rozczarowania, pomimo że tu i ówdzie zakrada się pretensjonalność.