Człowiek, który ocalił świat, czyli Tureckie gwiezdne wojny

Osobom zainteresowanym kinem termin blaxploitation jest zazwyczaj mniej lub bardziej znany. Popularny w latach 70. gatunek był ciekawym i do dziś omawianym zjawiskiem. Zdecydowanie rzadziej wspomina się natomiast o innym nurcie o podobnej do pierwszego nazwie, a mianowicie o turksploitation. Nie jest to niczym dziwnym, jako że nurt ten nie może pochwalić się żadną wartościową produkcją. Filmami powstającymi w nurcie tureckiego kina eksploatacji w latach 70. i 80. były przede wszystkim remake’i najgłośniejszych i najlepiej sprzedających się filmów amerykańskich. Światło dzienne ujrzały wtedy takie „dzieła” jak Cellat (nazywane Tureckim życzeniem śmierci) czy Three Big Men (znane jako Turecki Spider-Man). Filmy z tego nurtu nie były, mówiąc delikatnie, udane – były to zazwyczaj tanie i nieudolnie nakręcone produkcje, znane przede wszystkim z tego, że ich twórcy niewiele robili sobie z praw autorskich dotyczących filmów, które bezczelnie kopiowali.

Najbardziej znanym filmem tego „gatunku”, który pojawił się wtedy w Turcji i który do dziś zajmuje wysokie miejsca w niechlubnych rankingach najgorszych filmów świata jest produkcja z 1982 roku Człowiek, który ocalił świat, rzadko jednak funkcjonująca pod tą nazwą. Większość osób kojarzy ją jako Tureckie gwiezdne wojny – nie bez przyczyny.

Fabuła tureckiego filmu nie przypomina tej z klasycznych Gwiezdnych wojen – te dwie historie nie mają ze sobą wiele wspólnego. Powodem otrzymania popularnej dziś nazwy jest inny fakt, a mianowicie to, że w obrazie na bardzo dużą (i nielegalną) skalę użyto materiałów z Nowej nadziei. Co ciekawe, początkowe zamierzenia twórców były inne – jak na tamte czasy otrzymali oni całkiem spory budżet i zbudowali własną scenografię i kosmiczne rekwizyty. Niestety niespodziewana burza, która nawiedziła wtedy okolice, w których mieli kręcić film zniszczyła efekty ich pracy i znaleźli się oni w tragicznej sytuacji. W tych okolicznościach reżyser, Çetin İnanç, wpadł więc na inny pomysł i „pożyczył” kopię Nowej nadziei[1]. Sceny ataku na pierwszą Gwiazdę Śmierci i jej zniszczenia wykorzystano w obrazie wielokrotnie. Mało tego, że twórcy nie interesowali się prawami autorskimi – ich praca techniczna była na tyle nieudolna, że sceny wycięte żywcem z Gwiezdnych wojen w tureckim odpowiedniku są okropnie spłaszczone, ponieważ Człowiek, który ocalił świat kręcony był w starym formacie akademii (1,37:1), natomiast Nowa nadzieja w formacie anamorfotycznym (2,35:1), który z drobnymi zmianami funkcjonuje w kinach do dziś. Także soundtrack z filmu Lucasa został „doceniony” przez twórców na tyle, że postanowili umieścić go w swoim filmie. Z resztą nie tylko gwiezdna saga cieszyła się tym wątpliwym przywilejem. Pozostała ścieżka dźwiękowa dzieła również nie jest oryginalna. Wydaje się, że przewodni utwór z Indiany Jonesa i Poszukiwaczy zaginionej arki można w tureckim filmie usłyszeć częściej niż w oryginale, z którego muzyka pochodzi. Wykorzystano także ścieżki dźwiękowe z filmów takich jak Planeta małp czy Flash Gordon.

Film rozpoczyna się od absurdalnej historii losów Ziemi. Pomimo że wielokrotnie podczas seansu, jak i samego przydługiego wstępu, zostaje wspomniane, że nasza planeta rozpadła się na wiele drobnych kawałków, a także została zmieniona w pył i kurz, nieustannie podkreśla się, że zła postać – Magik – chce ją zniszczyć. Nie udaje mu się to, ponieważ Ziemię chroni tajemnicza moc pochodząca z… woli połączonych wspólnotowo ludzkich mózgów. Najeźdźcy z kosmosu nie mają ludzkich mózgów, dlatego są bezradni – największym pragnieniem Magika jest zatem zdobycie tego narządu, który pomógłby przebić mu się przez osłonę i wreszcie zniszczyć Ziemię. Dezorientacja, która pojawia się u widza w tym momencie towarzyszyć będzie mu już prawdopodobnie do końca seansu. Od samego początku można się zatem domyślić, że Tureckie gwiezdne wojny należą do tego rodzaju filmów, podczas których logiczne myślenie należy wyłączyć i nie próbować zrozumieć tego, co dzieje się na ekranie, a zamiast tego dać się porwać czystym emocjom i po prostu w film się wczuć.

Historia skupia się na losach dwu mężczyzn, Murata i Aliego, którzy po strąceniu w przestrzeń podczas bitwy kosmicznej, lądują na nieznanej planecie. Są oni obiektem uwagi Magika, który próbuje zdobyć wspomniany ludzki mózg i, by to zrobić, nasyła na śmiałków najgroźniejszych żołnierzy ze swego arsenału: roboty, mumie, demony z piekła rodem. Jednak dzielni wojacy nic nie robią sobie z jego prób – sprawni i silni pokonują niemalże każdego, kogo spotkają po drodze. Mimo niebezpieczeństw dookoła, nie mają problemu z tym, by w większości swoich konwersacji skupiać się na kobietach lub winie. Są to bohaterowie pozytywni i nieugięci, ale także szlachetni. Magikowi, próbującemu zdobyć mózg Aliego nie udaje się to, gdyż jest on połączony zbyt silną więzią braterską ze swoim przyjacielem, Muratem. Tego rodzaju bliskie uczucia się zupełnie nieznane schwarzcharakterowi – jedyne, czego pragnie on to nieskończona władza. W filmie poruszone są także wątki wspólnoty, braterstwa i religii. Gdy okazuje się, że z planu przejęcia mózgu któregoś z Ziemian nic nie wyjdzie, Magik postanawia wytropić legendarny złoty (tekturowy) miecz ukryty wraz ze złotym (pokrytym obłażącą ohydną farbą) mózgiem, który powstał z połączenia wszelkiego dobra i wielkiej wiedzy. Czy mu się powiedzie, czy też Murat i Ali zdołają go powstrzymać? Czy któremuś z nich uda się zostać tytułowym człowiekiem, który ocalił świat?…

Fabuła, dialogi i zachowania bohaterów co i rusz sprawiają, że widz ma się ochotę chwycić za głowę. Sceny walk z filmu, przede wszystkim treningu głównych bohaterów, podczas którego rozłupują oni wielkie kamienie gołymi rękoma stały się już legendarne. Gdy ogląda się ich wyczyny, wydaje się, że największy pozostały budżet został poświęcony na zakup trampolin, mężczyźni skaczą bowiem jak żaby co kilka minut, czasem sekund, od czego może się zakręcić w głowie. Tekturowe, gumowe i papierowe potwory towarzyszą widzowi przez cały seans, wywołując śmiech przez łzy rozpaczy, a jeśli ktoś w połowie filmu (w zamierzeniu mającego trwać dwie i pół godziny!) podjąłby próbę logicznego wytłumaczenia tego, czego właśnie jest świadkiem, prawdopodobnie natychmiast z przerażeniem musiałby film wyłączyć i zacząć podważać sens swojej egzystencji.

Postawa głównych bohaterów – i być może wskazana postawa przy oglądaniu filmu – świetnie wybrzmiewa w ich krótkiej rozmowie. „Czy wiesz dlaczego rozpoczęła się wojna atomowa, która prawie zniszczyła nasz świat?” pyta w pewnym momencie z filozoficznym westchnieniem Murat Aliego. Gdy ten dopytuje go dlaczego, Murat odpowiada: „Ludzie byli zbyt poważni. Gdyby wiedzieli choć trochę o śmianiu się, wybraliby pokój zamiast wojny” – zdanie to świetnie podsumowuje film, przy seansie którego trudno zachować jakąkolwiek powagę. I, jak zawsze w przypadku tego rodzaju filmów, można załamywać ręce, pomstować i złościć się, zastanawiając, dlaczego wartościowe produkcje przemykają przez kina niezauważone, a filmy tego rodzaju wciąż żyją i widzowie nie pozwalają im umrzeć w spokoju i zapomnieniu na cmentarzyskach najgorszych, najmniej udanych produkcji, jakie kiedykolwiek ujrzały świat (swoją drogą, w Turcji film cieszył się wielką popularnością[2]). Ale może od czasu do czasu warto za radą Murata pozwolić sobie na chwilę śmiechu.

[1]    Neon Harbor, The Amazing True Story of „Turkish Star Wars”, <https://neonharbor.com/turkish-star-wars/>, data dostępu: 31.01.2019.

[2]    Tamże, data dostępu: 31.01.2019.

Joanna Dołęga

Udostępnij przez: