Marcin Koszałka w swoich filmach dotyka bardzo bliskich mu spraw. Pokazuje to, co chore i bolesne, nadające się do szybkiego leczenia, a czasem nawet amputacji. Portretuje ludzi samotnych, niezrozumianych, odstawionych na boczny tor życia, a także wielkich, zasłużonych w jakiejś dziedzinie, ale ewidentnie nieradzących sobie w innej. Fascynuje go dramat formy, reżyseria międzyludzkich relacji. Realizowanie filmów dokumentalnych traktuje jako formę autoterapii. Podobne motywacje kierują psychiatrą, Jackiem Kłysiem z Do bólu (2008), który poprzez występ w filmie chce znaleźć lekarstwo na swoje życiowe problemy. Z kolei dla Piotra „Szalonego” Korczaka, bohatera Deklaracji nieśmiertelności (2010) udział w filmie staje się okazją do okiełznania strachu związanego z przemijaniem i śmiercią.

Nie mam czasu leczyć nerwicy. Myślę, że lepszą terapią są dla mnie filmy”.*

Przytoczone słowa padły z ust Marcina Koszałki podczas wywiadu udzielonego w 2007 roku Katarzynie Bielas na łamach „Dużego Formatu”. Reżyser opowiadał wtedy o swoich twórczych inspiracjach. Podobnie wypowiedział się kiedyś Tim Burton, twierdząc, że gdyby nie reżyserował filmów, zapewne skończyłby w szpitalu psychiatrycznym.

Wczoraj w kinach mogliśmy zobaczyć premierę debiutu reżyserskiego Marcina Koszałki, znanego operatora (m.in. Rewers, Pręgi) – Czerwonego pająka. Jest to film fabularny, reklamowany jako thriller rzucający wyzwanie skostniałemu gatunkowi. Przerażający, mocny i mroczny. Jednak nietrudno dojść do wniosku, że kampania promocyjna tego filmu znacznie zawyżyła oczekiwania wobec dzieła. Historia inspirowana dwoma zabójcami z epoki PRL-u – Karolem Kotem (Wampirem z Krakowa) i Lucjanem Staniakiem (Czerwonym Pająkiem) – owszem, jest pod wieloma względami godna uwagi, ale można jej postawić kilka zarzutów.