Tego kompozytora najpierw się słyszy, a dopiero potem dla pewności sprawdza się jego nazwisko na napisach końcowych filmu. Ta rozpoznawalność brzmienia nie wzięła się znikąd – skomponował muzykę do niemal stu filmów. Jest odpowiedzialny za większość powszechnie znanych motywów muzycznych pojawiających się m. in. w filmach o Indianie Jonesie, Harrym Potterze czy w całej sadze Gwiezdnych wojen. O kim mowa? Oczywiście o Johnie Williamsie, jednym z najbardziej cenionych kompozytorów Hollywood.

Problem ze współczesnymi horrorami polega na godnej pożałowania wyobraźni i powielaniu schematów przez twórców. Zaczyna się od absurdów scenariuszowych, a kończy na intelektualnej impotencji reżysera. A przecież tak niewiele trzeba, żeby przestraszyć widza. Steven Spielberg w Szczękach (1975) przyprawiał widzów o ciarki przy użyciu prostego rekwizytu, efektownego montażu i kapitalnej muzyki Johna Williamsa. John McTiernan w Predatorze (1987) długo utrzymywał napięcie, stosując technikę zdjęć w podczerwieni i z użyciem kamery termowizyjnej, zanim ostatecznie pokazał kosmicznego drapieżcę polującego na komandosów w południowoamerykańskiej dżungli. Można mnożyć przykłady i podawać tytuły wpisujące się w klasykę suspensu. Dziś twórcy tak mocno skupiają się na zaskakiwaniu widza, że zapominają, czemu gatunkowo ma służyć horror.