Las samobójców – mam nadzieję, że to zwidy…
Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz widziałem naprawdę dobry horror. Las samobójców przykuł moją uwagę swoją tematyką. Duchy, samobójstwa, tajemnice – wszystko to w japońskim klimacie. Liczyłem na fuzję amerykańskiego i azjatyckiego kina grozy, a dostałem…
Las Samobójców – Troje to już tłum
Dziewczyna w piżamie próbuje otworzyć drzwi, lecz te ani drgną. Gdy się odwraca, słyszy dźwięk skrzypiących zawiasów. Nagle budzi się w swoim łóżku. Pakuje w pośpiechu torby i chwilę później jest już na lotnisku w Tokio. Nie ma to sensu? Cóż, tak właśnie wygląda początek Lasu Samobójców. Miałem wrażenie, że scenarzyści nie mieli pomysłu na wprowadzenie, więc postanowili jak najszybciej przenieść Amerykankę do Japonii, bo tam przecież toczyć się ma akcja filmu.
„Scenarzyści” jest słowem-kluczem. Wydawać by się mogło, że do napisania prostej i „strasznej” historii wystarczy jeden porządny pisarz. Las samobójców ma aż troje scenarzystów i prawdopodobnie to jest przyczyną chaosu w prologu i epilogu. Co ważne – żaden z twórców nie pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni i niestety widać to już na początku w sposobie, w jaki Tokio jest nam przedstawiane. Przecież starzy Japończycy z pewnością uwielbiają straszyć ludzi w taksówkach, w restauracjach podaje się wyłącznie jeszcze żywe posiłki, przyjezdni są bezczelnie obgadywani przez miejscowych, a każdy obywatel wierzy w mściwe duchy. Wypisz, wymaluj Japonia. Ale przynajmniej wiemy, że rzecz dzieje się w orientalnym kraju.
Drętwa historia i wisielczy humor
Natalie Dormer gra w tym filmie podwójną rolę. Główną bohaterkę Sarę i jej siostrę bliźniaczkę – Jess. Dziewczyny nie są jednak identyczne. W ich rodzinie doszło do tragicznego zdarzenia, którego świadkiem była tylko Jess. Przez to stała się zamknięta, melancholijna, wręcz depresyjna. Twórcy najwyraźniej bali się, że widz będzie miał problem z rozróżnieniem sióstr, więc „ta smutna” jest brunetką, a „ta normalna” – blondynką.
Podczas niezwykle szybkiego wstępu dowiadujemy się, że Jess mieszka w Japonii i zaginęła, a Sara czuje, że dzieje się coś złego, bo siostry łączy mistyczna bliźniacza więź. Wyrusza więc na ratunek. Na miejscu okazuje się, że „ta smutna” zaginęła w lesie Aokigahara, który słynie z licznych samobójstw. No i duchów oczywiście. Wkrótce stajemy się świadkami festiwalu schematów.
Sara znajduje obóz siostry i postanawia na nią poczekać w lesie, bo przecież duchy nie istnieją. Oczywiście nie ma racji, więc bombardowani jesteśmy zwidami, wisielcami i szelestami. Nie mogło też zabraknąć Japonki w mundurku szkolnym, która skrywa straszną twarz za długimi włosami, oraz halucynacji związanych z rodzinnym dramatem Sary. Zamiast siedzieć na miejscu, dziewczyna biega radośnie po nieznanym lesie, bo przecież na pewno sama trafi do domu. Co jakiś czas film atakuje nas jump scare’ami – najwyraźniej nikt z trojga scenarzystów nie znał innego sposobu na przestraszenie widza. Historia kończy się w niezwykle zabawny sposób, na szczęście nie burzy to atmosfery grozy, bo twórcy nie starali się jej zbudować.
Należy ten las wykarczować
Las samobójców to słaby film i jeszcze gorszy horror. Próżno w nim szukać gęstej atmosfery i wciągającej historii. Widać, że twórcy próbowali czerpać z japońskich horrorów takich jak Klątwa czy Krąg, jednak całkowicie im to nie wyszło. Brak tu klimatu i przede wszystkim tajemnicy. Od początku wiemy, co się dzieje – dziewczyna zaginęła w lesie pełnym duchów. Jeżeli nie znajdziemy jej w porę, odbierze sobie życie. Sytuacja jest prosta i klarowna, a nam pozostaje czekać jedynie na rozwiązanie – czy Jess przeżyje? Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz widziałem naprawdę dobry horror. Na pewno nie był to Las samobójców.
Piotr Gierzyński