Cinerama - Przełomy Missouri

Przełomy Missouri

W tym filmie gra Jack Nicholson. To chyba wystarczy? Nie wystarczy? Dorzućmy Marlona Brando. Jeśli jeszcze dodać, że obaj zagrali na swoim najwyższym poziomie, to już chyba jest powód do obejrzenia. A postacie, które mieli zagrać też nie wypadły sroce spod ogona.

Co skłoniło dwóch niewątpliwych artystów kina do wzięcia udziału w westernie? Ten gatunek raczej niezbyt kojarzy się z kinem artystycznym. Prawdopodobnie jakość scenariusza i osoba reżysera. Penn współpracował już z Brando przy filmie Obława (1966), miał też na koncie takie dzieła, jak Mały wielki człowiek czy Bonnie i Clyde. Wiele jego filmów, nawet jeśli nie były westernami, sięgało do tej tradycji. Nie inaczej jest w Przełomach Missouri, które można śmiało zaliczyć do najściślejszej czołówki nurtu antywesternu.

Nie pierwszy to i nie tysięczny przypadek, kiedy „źli” zamieniają się miejscami z „dobrymi”. Można by pomyśleć, że czasy (1976) wymagały kontestacji. Władzę uważano za skorumpowaną, kwitły przeróżne subkultury głoszące powrót do natury, anarchię, boskość marihuany i Kriszny, negację materializmu i wojny. Wydaje mi się jednak, że film wychodzi daleko poza te ramy i odwołuje się do spraw zupełnie niezależnych od epoki.

„Złych” poznajemy z ich najgorszej strony, z biegiem czasu osąd zmienia odcień. Jednak, jak czas pokaże, morderstwo nie jest dla nich tabu. Sympatia (choć może to złe słowo, lepiej brzmiałoby – poparcie) dla nich nie bierze się w cale stąd, że są to Robin Hoody, którzy w gruncie rzeczy nie robią nic takiego złego, a przy tym mają fajne poczucie humoru i wygrywają każdą bijatykę. Nie, nie. To są normalni złodzieje, ludzie, którzy kradną cudzą własność. Do tego są brudni, brzydcy, niektórzy tchórzliwi, czasem naiwni. A nawet jeśli nie – i tak nie mają szans, bo ich przeciwnik jest po prostu lepszy we wszystkim. Tu łapiemy się na szczególnym odwróceniu tradycyjnych ról. Siła i przewaga jest po stronie „dobrych”. Ale takich dobrych, których po jakimś czasie zaczynamy się bać i bezsilnie nienawidzić.

„Dobrzy” wygrywają więc i stopniowo osiągają bezdyskusyjną przewagę. Jedyne, co może im stanąć na przeszkodzie, to spryt poparty lojalnością, nawet w obliczu śmierci. Ale czy lojalność, zaufanie i ofiarność… to cechy „złych”? „Dobro” jest potężne. Siłowo, psychologicznie, retorycznie. Ma taką siłę przekonywania, że przestępca jest w stanie sam na sobie wykonać wyrok śmierci. Z „dobrymi” nie wolno rozmawiać i do samego końca filmu nie podadzą nam wyjaśnienia, skąd ta moc się bierze. Pozostaje zamknąć oczy i walczyć – tylko jak, skoro „dobro” jest dobre, a przy tym wszechmocne?

Nie wiemy tego prawie do końca, aż do słów „czy wiesz co cię obudziło?”. Widz właśnie wtedy budzi się również. Można oczywiście widza zaskakiwać, ale od czasu do czasu ktoś powinien zrobić właśnie to, czego widz chce. Przeciąć węzeł gordyjski.

W oczywisty sposób wywrócono tu na lewą stronę klasykę westernowej mitologii. Ubrany na biało rewolwerowiec jest odbiciem Shane’a z filmu Jeździec znikąd. Na tym nawiązania się nie kończą, ale to temat już dla wielbicieli gatunku.

przelomy-missouri-1

Jest coś jeszcze, coś co dzieje się nawet po rozwiązaniu zasadniczego konfliktu. To wątek romantyczny. Naturalistycznie pokazany nie jest jednak pozbawiony sentymentalnego piękna. Najważniejszym wątkiem wydaje się jednak rewizja ról społecznych, czy nawet szeroko pojętego porządku społecznego. Niektórzy dopatrzą się też metafory Boga i systemu chrześcijańskiego. I chociaż nic mi nie wiadomo o tym, żeby autorzy filmu wyszli z tego założenia, z pewnością może to wzbogacić odbiór. W końcu odbiorca jest współautorem, jeśli wierzyć postmodernistom.

Sławomir Płatek

Udostępnij przez: