Pomniejszenie [RECENZJA] Kingsajz w czasach późnego kapitalizmu
Było Kochanie, zmniejszyłem dzieciaki, był Kingsajz, teraz czas na Pomniejszenie
Malutcy ludzie są zabawni – gra rozmiarem, perspektywą, gagi z użyciem ogromnych przedmiotów dla „wielkowymiarowych ludzi” – to wdzięczny motyw w komedii. Pomniejszenie (Downsizing) Alexandra Payne’a stara się jednak być czymś więcej niż tylko „komedią o małych ludziach”. Ambitne założenie filmu jest takie: „malutcy ludzie, ale tym razem na poważnie”. Zamiast pomniejszać się dla „hecy” albo przypadkiem, bohaterowie Pomniejszenia zmniejszają się ze względów ekonomicznych. Otóż grupa norweskich naukowców, którzy wynaleźli maszynę do zmniejszania komórek organicznych wyliczyła, że dzięki zredukowaniu „wielkości” ludzkości, można zredukować również negatywny wpływ jaki ludzie mają na środowisko i zapobiec katastrofom ekologicznym.
W Ameryce jednak pomniejszenie stosowane jest z mniej altruistycznych pobudek – powszechna stała się praktyka zmniejszenia w celu powiększenia majątku.
Mały człowiek ma mniejsze wydatki i nie musi płacić wysokich podatków, w związku z tym poprzez nieodwracalna procedurę zwaną pomniejszeniem można się wzbogacić i pozbyć długów.
Paul (Matt Damon), sfrustrowany fizjoterapeuta zainspirowany decyzją znajomego z czasów liceum, który opływa w luksusy w kolonii dla „małych” Leisureland, postanawia wraz z żoną się pomniejszyć. Niestety zamiast zostać milionerem, jego życie zmienia się w koszmar – porzuca go żona, jest samotny i musi pracować na infolinii by pokryć koszty rozwodu. Ponadto ma bardzo hałaśliwego sąsiada – Dušana (Christoph Waltz), który wraz ze znajomym Konradem (Udo Kier) urządza całonocne balangi. Dzięki Dušanowi, Paul poznaje Wietnamkę Ngoc Lan Tran (Hong Chau) i odkrywa zupełnie inne oblicze miniaturowego świata.
I do tego momentu jest bardzo ciekawie i intrygująco. Podczas, gdy pierwszy akt filmu skupia się na osadzeniu bohatera w świecie, w którym Pomniejszenie jest możliwie, dalej jest jedynie gorzej. Dalsza część filmu stara się być jakiegoś rodzaju komentarzem dotyczącym podziałów społecznych na tle rasowym i materialnym, oraz podejmuje tematykę nieuchronnie zbliżającego się końca świata. Co możemy zrobić w obliczu zagłady? Poświęcić się dla dobra ogółu, czy skupić na własnym szczęściu?
Biorąc pod uwagę, że film zaczyna się jak typowa amerykańska komedia o samotnym facecie, który próbuje ułożyć sobie życie na nowo, żadna perspektywa ewentualnego końca świata nie wydaje się być realnym zagrożeniem. Happy end jest oczywisty, końcowy akt nie wywołuje więc zbyt wiele emocji, jest jedynie niepotrzebnym graniem na czas – i tak wiadomo, że wszystko się dobrze skończy.
Film ratują elementy komediowe – Christoph Waltz i Udo Kier są bezbłędni.
Bez nich, byłby on jedynie dziwnym eksperymentem łączącym komedię z pseudofilozoficznym bełkotem. Postać Dušana, sprawia, że sceny szczególnie przesiąknięte egzystencjalnymi dylematami, nie są aż tak nieznośnie pretensjonalne. Uśmiech Christopha Waltza jest w stanie wynagrodzić wszystkie filmowe grzechy.
Elementy komediowe wypadają niewymuszenie i naprawdę zabawnie – wielka szkoda, że autor scenariusza (i reżyser w jednej osobie) zdecydował się poprowadzić tę historię w zupełnie przeciwnym kierunku.
To mógł być dobry film, to mogła być dobra komedia z lekkim zabarwieniem moralizatorskim (w amerykańskim kinie trudno pomyśleć, żeby się zupełnie bez tego obyło), a jednak twórcy próbowali osiągnąć zdecydowanie zbyt wiele i się przeliczyli.
Pomimo tego, warto zwrócić uwagę na samą realizację filmu. Śliczne plenery, zaskakująco realistyczne projekty rozwiązań dla „pomniejszonych”, podkreślająca klimat muzyka, no i Christoph Waltz w roli miniaturowego przemytnika cygar – ten film ma swój urok.
Wobec Pomniejszenia były dość wysokie oczekiwania – zwiastuny sugerowały, że może być dużo lepiej. A wyszło po prostu przeciętnie.
Michalina Biedrzycka