KOCHANKOWIE [RECENZJA] Boleśnie szczery smak miłości

Kochankowie Jamesa Gray’a uwodzą tajemniczością. To film, w którym sensacja przeplata się z obyczajowością – subtelność z pożądaniem. Melodramatyczne sceny trzymają w napięciu, jak gdyby obezwładniające uczucie niewiadomego pochodzenia czaiło się w ciemnej nowojorskiej uliczce. Reżyser prowadzi swoją opowieść w sposób niejasny, ale konsekwentny. Subiektywizacja perspektywy, przez którą oceniamy najdrobniejsze gesty i intencje bohaterów, ma swoje uzasadnienie – tylko to, co ważne dla głównego bohatera, ma znaczenie.

Skok w przeszłość

Film otwiera monumentalna, surowa, wręcz groźna sylwetka tytułowego kochanka – niedoszłego samobójcy. Ponura scenografia, pełna zgniłych barw i wilgoci, oraz „podwodna retrospekcja” sprawiają, że od początku zostajemy uwikłani w jego dramat. Leonard Kraditor (Joaquin Phoenix) jest średniozamożnym pracownikiem pralni. Otoczenie, w którym się znajduje, nie ułatwia mu zdobycia awansu społecznego, do którego zresztą nie dąży. Mieszkanie pod nadzorem kontrolujących i nadopiekuńczych rodziców uzasadnione jest wcześniejszymi próbami samobójczymi i zdiagnozowaną chorobą dwubiegunową. Jednoczesne poznanie dwóch kobiet jest nadzieją na zmianę. Pomimo podejmowanych przez rodzinę prób zeswatania bohatera z Sandrą Cohen (Vinessa Shaw) dopiero urok nowej sąsiadki – Michelle (Gwyneth Paltrow) – rodzi w Leonardzie obezwładniające uczucie, które wybudza go z zastygłej formy.

Kim jest Leonard?

Reżyser bezpośrednio wprowadza nas w świat głównego bohatera, jak gdyby każda najdrobniejsza informacja była niezbędna do jego zrozumienia. Jednak zachowanie Leonarda skutecznie utrudnia, a wręcz uniemożliwia, wgląd w jego postać. Od początku jest bardzo wycofany – skrada się, obserwuje, podpatruje. Poza tym zniekształca prawdę o sobie – przez co pozostaje niedostępny do samego końca. Obsesyjna potrzeba adaptacji do niełatwego otoczenia i chęć osiągnięcia niemożliwego odrywa bohatera od rzeczywistości. W efekcie dotychczasowych doświadczeń bohater świadomie porzuca naturalność. Postać Leonarda funkcjonuje w kilku przestrzeniach, w których zdany jest na nieustanne udawanie. Zachowania te nierzadko antagonizują ze sobą. Trudno pogodzić stateczną odpowiedzialność dorosłego człowieka i wierność rodzicielskim ideałom ze spontanicznością młodzieńca, decyzyjnością gracza klasy wyższej i wizerunkiem romantycznego fotografika. Dla bohatera szczerość nie jest w cenie, a duchy przeszłości nie dają o sobie zapomnieć. W tym przypadku ratunkiem na wszystko wydaje się miłość, która jednak zamiast leczyć rany, ledwo je zakrywa.

Dynamika miłości

Z perspektywy Leonarda Michelle wydaje się jedyną osobą wartą poznania.  Skromny i wycofany „kochanek” z nikim innym nie utrzymuje tak intensywnego kontaktu wzrokowego. Samo zaangażowanie w rozmowy telefoniczne, potrzeba zrobienia dobrego wrażenia, w tym na znajomych i partnerze Michelle, potwierdzają fascynację jej osobą. Potrzeba akceptacji rośnie do tego stopnia, że Leonard z dnia na dzień potrafi przeobrazić się w artystę – fotografika, miłośnika opery i znawcę drogich alkoholi. Tymczasem wymianę zdań z Sandrą traktuje instrumentalnie. Czy to nie dziwne, że do kontaktu z obiema kobietami używa innych aparatów telefonicznych? Podczas rozmów z Michelle posługuje się telefonem komórkowym. Chce mieć z nią stały kontakt, a wręcz potrzebuje jej bliskości. Smutna, choć pełna ukojenia scena seksualnego uniesienia z Sandrą jasno wskazuje kierunek zainteresowań Leonarda. W tle słychać dźwięki opery, a pełen poczucia winy mężczyzna ucieka wzrokiem w stronę okna.

Relacja Leonarda z Michelle, budowana na świadomym kłamstwie, z góry została przez reżysera skazana na niepowodzenie. Wskazuje na to sam montaż, zwłaszcza scena typowej sąsiedzkiej rozmowy w oknach. Przestrzeń między bohaterami jest szeroka. W kolejnych ujęciach znajdują się oni po przeciwnych stronach ekranu, co z góry niweczy nadzieje na jakiekolwiek zbliżenie tytułowych kochanków. Reżyser świadomie nie umieszcza sylwetek Leonarda i Michelle wspólnie w jednym kadrze. Z kolei relacja z Sandrą może być interpretowana jako odpowiedź na oczekiwania otoczenia (w szczególności rodziców). Leonard nie jest jednak w pełni gotowy, by te oczekiwania spełnić. Dokonany przez bohatera wybór jest tylko kontynuacją gry – nie jej zakończeniem.

Jakiekolwiek dywagacje co do warsztatu aktorskiego Phoenixa wydają się zbędne. Każda grana przez niego postać jest wiarygodna. Dorobek aktora jest imponujący, o czym świadczą liczne nominacje i przyznane nagrody świata filmu. Miłosny duet z Paltrow z 2008 roku to kolejna udana rola – odegrana z profesjonalizmem, autentycznością i wrażliwością godną artysty. Cóż rzec – Kochankowie Jamesa Gray’a to dynamiczny melodramat, który porywa szczerością uczuć, akcentując ich bolesny smak.

Honorata Kostro

Korekta: Anna Felskowska

Udostępnij przez: