Gorący prysznic z laserowym lassem
Fajny film wczoraj widziałem. A konkretnie sequel Kingsmana ze złotym podtytułem, tak jak to kino o tajnych agentach ma w zwyczaju.
Ja bawiłem się doskonale, jednak szybko zorientowałem się, że istnieje spora grupa osób, która miała odmienne wrażenia – delikatnie mówiąc. I na tym recenzję najnowszej produkcji Matthew Vaughn’a chciałbym (prawie) zakończyć, tym bardziej, że mój odbiór tego dzieła był w pewien sposób zmącony. I temu właśnie zmąceniu chciałbym kilka słów poświęcić.
Smutek jest spoko, ale niech czemuś służy
Tak się złożyło, że “przedwczoraj” nie-tak-fajny film widziałem. Dokładniej mówiąc blok pięciu produkcji krótkometrażowych podczas tegorocznego FPFF w Gdyni. Ich tytuły, które wyleciały mi z głowy, nie mają dużego znaczenia. Najważniejsze jest to, że co najmniej cztery z nich można było określić niezwykle precyzyjnym terminem “smutny”. Bez wątpienia twórcy chcieli swoimi dziełami poruszyć ważne problemy i pokazać swoje spojrzenie na świat (że pozwolę sobie użyć wspaniałej rozprawkowej kalki). Jednakże po tak zmasowanym ataku bólu i beznadziei, jedyne przemyślenia jakie wyniosłem to takie, że łatwiej jest zrobić film smutny od wesołego (specjalnie nie mówię “dobry film”, a po prostu “film”). Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że twórcy kreują tragiczne postaci i sytuacje, aby te stały się wartością samą w sobie. W kinie chodzi przede wszystkim o wywoływanie emocji, wygodnie więc jest głównym bohaterem uczynić szczeniaczka sierotę, pozbawionego jednej łapki i z niską emeryturą. Ja wolałbym jednak, aby przydarzyło mu się też coś ciekawego.
Po co komu sens, skoro mamy cyberpsy?
I tak “napchany” przekonaniem, że życie jest jedynie cierpieniem i w ogóle nie ma sensu, udałem się na wspomnianego Kingsmana. I tu sięgam do słownika wyrazów poznanych w liceum, które brzmią mądrze i stwierdzam, że przeżyłem katharsis. Najnowszy pastisz “Bondów” był dokładnie tym, czego potrzebowałem po spotkaniu z Głębokim Kinem. Ponad dwie godziny wspaniałego kiczu, którego kwintesencją jest laserowe lasso. Dynamiczne sceny walki. Fabuła gwałcąca zasady dobrego scenariopisarstwa i nietracąca czasu na takie niuanse jak budowanie sensownych wątków i postaci. To było jak gorący prysznic, który jednocześnie robi masaż… i ma wbudowane laserowe działko w razie niespodziewanego ataku.
Częste mycie…
Jak już wspomniałem, nie wszyscy tak dobrze odebrali ten film i dochodzę do wniosku, że moje doświadczenie było aż tak orzeźwiające na skutek wcześniejszego kontaktu z kinem artystycznym. Dlatego proponuję taktykę oglądania “na przekładańca”: film głęboki na zmianę z filmem niezbyt wysilającym umysłowo. W końcu prysznic zawsze jest przyjemniejszy, gdy się wcześniej nieco ubrudzimy.
Jan Saczek