Manifest kameleona [RECENZJA] Iluzja wielkich narracji
Cate Blanchett w Manifesto jest jak kilkanaście aktorek w jednej osobie: od nauczycielki, naukowca, robotnika, po mówcę pogrzebowego i bezdomnego. Najnowszy projekt artystyczny niemieckiego reżysera filmowego, Juliana Rosefeldta, to prawdziwa bomba. Ładunek, dzięki energetycznej kreacji Blanchett, uderza w głębię, a raczej nie-głębię, świata sztuki jeszcze potężniej.
„Piszę manifest, bo nie mam nic do powiedzenia”
Film otwiera definicja znamiennego słowa „manifest”. Głos narratora, będący zapowiedzią akcji, od samego początku stawia wiele pytań. Przedmiotem każdego z występów jest tekst manifestu. Można powiedzieć, że mikro-filmy nie mają treści jako takiej. Prezentują stanowiska prekursorów politycznych i najpopularniejszych przedstawicieli grup artystycznych XX wieku.
W filmie uwagę przykuwa przede wszystkim dwuznaczność kontekstu przedstawionych wypowiedzi. Zestawienie wielkich idei wraz z rutyną dnia codziennego, tworzy hipnotyzującą mieszankę. Wiele scen, z jednej strony, podważa patetyczne przesłanie głoszonych manifestów jako niedorzecznych, nieprzystających do rzeczywistości i zwyczajnie śmiesznych. Dowodem na to jest choćby epizod „niedzielnego obiadu”. Z drugiej strony, wyłania się ich niepokojąca siła. Powtarzane jak mantra przez dzieci i wpajane przez nauczycielkę słowa autorów Dogmy 95, mogą przyprawić o gęsią skórkę. Jest to jednak zabieg celowy. Twórca umiejętnie przeplata kontekst z obrazem. Zarzuca widza kontrastem utopijnych monologów -raz groteskowym, a raz fundamentalnym, nadając scenom przeciwstawne brzmienia.
Refleksja nadejdzie jutro
Julian Rosefeldt w swoim dziele niewątpliwie odwołuje się do znaczenia i zapotrzebowania na wielkie narracje. W obliczu współczesności i kultu kultury masowej, nikt już jednak nie rozprawia o wielkich ideach. Komu więc potrzebny jest manifest? Czy tekstem można w ogóle wprowadzić realne zmiany w sztuce lub w życiu społecznym? Wydaje się, że ciężko dzisiaj odróżnić bełkot głoszonych oświadczeń od pionierskich innowacji. Istotne jest tylko, któremu z nich nadana zostanie ranga „manifestu”.
Podczas projekcji widz nie ma czasu na odpoczynek. Nie pomaga przy tym aranżacja planów filmowych, ładny wizualnie montaż czy subtelnie wprowadzony humor. Patetyczne sentencje przenikają obrazy jeden po drugim. Łatwo o nadinterpretację, gdyż pojawiają się coraz to nowe skojarzenia. Aby nie pogubić się w ich sieci, może warto zadać sobie pytanie: jaka jest więc rola manifestu w naszej kulturze?
Film Rosefeldta uderza w sedno kultury XXI w. Autor jest świadomy siły refleksji, dlatego interpretację oddaje w ręce widzów, pozostawiając ich z garścią otwartych pytań. Jedno jest pewne. Już same kreacje Cate Blanchett są prawdziwą ucztą – nie tylko dla oczu.
Honorata Kostro