„Nieoszlifowane Diamenty” – Kamień nieszlachetny

Nieoszlifowane diamenty to film, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Wszystko jest tu warte komentarza, poczynając od nadekspresyjnych kreacji aktorskich, przez chaotyczną formę narracji, po rozczarowanie fanów związane z pominięciem najnowszego dzieła braci Benny’ego i Josha Safdie przy oscarowych nominacjach. Choć przyjęte środki wyrazu idealnie współgrają z charakterem opowieści, to przy 135 minutach ekranowego czasu ich natłok i intensywność potrafią niesamowicie zmęczyć widza. Tak jak tytułowe diamenty, jest to dzieło nieoszlifowane, ze skazami, które odbierają przyjemność z seansu.

W filmie jesteśmy świadkami kilku intensywnych dni z życia Howarda Ratnera (Adam Sandler), nowojorskiego jubilera balansującego na granicy prawa. Poza głównym fachem stara się on wzbogacić na zakładach sportowych, pożyczając pieniądze od ludzi o wątpliwej reputacji oraz zastawiając (nie tylko swoje) kosztowności. Nie dziwi więc fakt, że szybko dorabia się licznych wierzycieli, którzy dopominają się o spłatę należności. Szansa wyjścia na prostą pojawia się wraz z nadejściem przesyłki zawierającej wart kilkaset tysięcy dolarów opal. Oczywiście nie wszystko idzie zgodnie z planem (o ile założymy, że takowy plan w ogóle zaistniał w głowie bohatera). Drogocenny kamień przyciąga uwagę koszykarza Boston Celtics, Kevina Garnetta (w tej roli on sam), który upatruje w nim rodzaj talizmanu i „pożycza go” na czas ważnych rozgrywek NBA.

Problemem Nieoszlifowanych diamentów jest przede wszystkim struktura. Przez dwie trzecie filmu głównym wątkiem pozostaje próba odzyskania opalu z rąk Garnetta i dostarczenia go na aukcję. Twórcy doprawiają to wewnętrznym konfliktem Howarda związanym z pozamałżeńskim romansem oraz jego nieudolnością w serwowaniu kłamstw wierzycielom. Te perypetie spokojnie mogłyby zająć połowę czasu ekranowego, dając przestrzeń na rozbudowanie innych, ciekawszych sekwencji. Niestety, film nabiera tempa dopiero w ostatnich 45 minutach, w czasie których zmienia się stawka, o jaką grają bohaterowie.

Adam Sandler jako Howard Ratner na pewno skutecznie zrywa tu ze swoim emploi komika z niezbyt wysublimowanych komedii. Jego gra w Nieoszlifowanych diamentach jest dobra, niebudząca uśmiechu zażenowania, ale niepozbawiona wad. Zdarza mu się popadać w dziwną skrajność między krzykliwością wypowiadanych kwestii, a ubogą mimiką – przypomina przy tym Ala Pacino z tych gorszych występów w jego karierze. Ostatecznie kupuję jednak kreację „cwaniaczka z ambicją”, który przez życie idzie z dewizą „na przypale albo wcale”. Przekonująco wypada Garnett i jego świta, oraz aktorki wcielające się w dwie najważniejsze kobiety w życiu Howarda – żonę (Idina Menzel) i kochankę (Julia Fox). Jeśli coś w nich wadzi, to sama psychologia postaci i ich motywacja w podejmowaniu niektórych działań. Żaden aktor jednak nie przeskoczy – nawet najlepszą kreacją – niedopracowanego scenariusza.

Na uwagę zasługują muzyka, zdjęcia i montaż. Choć od intensywnie trzęsącej się kamery, dynamicznych cięć i dźwięków rozpiętych od vangelisowych brzmień Daniela Lopatina do remiksu D’Agostino może rozboleć głowa, to nie ma wątpliwości, że są to środki w pełni przemyślane. Oddają one charakter bohatera i historii w sposób niewerbalny, w jaki tylko kino potrafi to zrobić. Co więcej, stanowią one już znak rozpoznawczy twórców Good Time (2017) i Bóg wie co (2014). Niestety sama fabuła nie wytrzymuje tego technicznego tempa, nie angażując widza od początku do końca. Kiedy już przebijemy się przez warstwę audiowizualnych popisów, odkryjemy, że nie ma tu ani bohaterów, z którymi moglibyśmy związać się emocjonalnie, ani jasno sprecyzowanego kierunku, w jakim powinniśmy podążać razem z nimi. Słowem chaos, ale  nie z gatunku tych artystycznie kreatywnych.

Forma Nieoszlifowanych diamentów znacznie lepiej sprawdza się w zwiastunie. W krótkim czasie wszystkie elementy filmu składają się w całość, zapowiadając intrygujące, elektryzujące i wnikliwe spojrzenie na ciemne zakamarki nowojorskiego handlu cennymi kruszcami. W przypadku pełnego metrażu to, co wcześniej przyciągało, teraz odpycha. Dobre sceny nie składają się w ekscytujące sekwencje, a te w równe poziomem dzieło. Wizja reżyserska stoi na wysokim poziomie, jednak sam scenariusz przed przystąpieniem do realizacji wymagał jeszcze wielu szlifów.

Mateusz Białas

Korekta: Anna Felskowska

Udostępnij przez: