joy 1

Joy – Optymistyczny realizm

Gdzie by nie spojrzeć, wszędzie opisywano fabułę Joy jako historię kobiety, która wynalazła samowyżymający się mop. Pomysł na scenariusz jest o tyle zaskakujący, że wzbudził we mnie ciekawość, jak i powątpiewanie – w końcu, czy historia powstania mopa, nawet tak rewolucyjnego, może być materiałem na interesujący film?

Odpowiedź brzmi – tak. Głównie dlatego, że mop był tylko pretekstem do przybliżenia sylwetki Joy Mangano, wynalazczyni tego rewolucyjnego przyrządu. Gdy poznajemy Joy, jest już zapracowaną rozwódką z dwójką dzieci, ex-mężem mieszkającym w piwnicy jej domu, matką pogrążoną w świecie telenoweli i babcią, która wydaje się być jej jedynym wsparciem w tym zwariowanym domu. Kreatywność i zdolność tworzenia, które w dzieciństwie dawały Joy tyle radości, w dorosłym życiu mogła wykorzystywać jedynie do wynajdowania kolejnych rozwiązań domowych katastrof. Do momentu, gdy walcząc z jednym z takich małych kataklizmów, wpada na pomysł samowyżymającego się mopa – wtedy na nowo budzi się w niej pomysłowe dziecko i postanawia wprowadzić swój pomysł w życie.

Schemat, jak widać, jest dość typowy – bohater z wizją, który wbrew całemu światu będzie uparcie dążył do spełnienia swoich marzeń. Dlaczego więc warto poznać akurat tę historię?

joy 3Po pierwsze dlatego, że została bardzo ciekawie oprawiona, w stylu typowym dla Davida O. Rusella. W tym względzie najbardziej dostrzegalny jest dobór aktorów, którzy już nieraz pojawiali się w filmach tegoż reżysera – Roberta De Niro, Bradleya Coopera, a także Jennifer Lawrence w roli tytułowej Joy. Współpraca ta, jak i wyraźnie odpowiadające aktorom role, po raz kolejny dały wspaniały efekt widoczny na ekranie. Nie zabrakło także narratora, który swoim opowiadaniem prowadził widza przez całą historię. Co jednak najbardziej przypadło mi do gustu, to subtelny humor – tym zabawniejszy, że zaczerpnięty z codziennych sytuacji, które wszyscy znamy z własnego doświadczenia. Po dodaniu do tego odrobiny szaleństwa, którym odznaczali się niemal wszyscy bohaterowie, otrzymano efekt podobny do tego z Poradnika pozytywnego myślenia – nieco zwariowany, jednak zaskakująco znajomy świat zamieszkany przez bohaterów, do których trudno nie zapałać sympatią.

Po drugie, mimo całej dozy optymizmu i humoru, nie można produkcji zarzucić by była cukierkowa. Owszem, historia opowiada o spełnionym marzeniu. Pokazuje, że jeśli ktoś ma konkretną wizję i odpowiedni zapas determinacji, może osiągnąć naprawdę wiele. Nie szczędzi jednak obrazów wszelkich trudności i przeszkód, jakie mogą stanąć na drodze komuś, kto pragnie czegoś więcej. Mimo optymizmu, nie pominięto żadnego brutalnego policzka, jakie może dostać wizjoner, zarówno na płaszczyźnie zawodowej, jak i w życiu prywatnym.

Joy wydaje mi się więc jednym z lepszych filmów inspirowanych prawdziwymi zdarzeniami. Przy całej „magii kina”, nie da się nie wierzyć w realizm całej opowieści. Momentami zabawna, momentami poważna, wciąga nas całkowicie. W końcu życie pisze najciekawsze scenariusze – wystarczy tylko umieć odpowiednio je oprawić.

Maria Maciaszek

Udostępnij przez: