Łotr 1

Łotr 1 – Nowa nadzieja na Gwiezdne Wojny

Na czym polegał problem Przebudzenia Mocy pisałem już i zdania nie zmieniłem. Z pewną obawą czekałem więc na Łotra i wyszedłem z kina miło zaskoczony. Może dlatego, że spodziewałem się gniota i na pewno nie jest to gniot, a może dlatego, że film rzeczywiście jest niezły.

Twórcy odwołują się do sentymentów. Nie robią tego jednak na siłę. Postacie znane z dawnych części Gwiezdnych wojen pojawiają się zaledwie na kilka sekund. Chcemy tych postaci i dostajemy je, ale nie ma tu wyzyskiwania ckliwych reminiscencji. Gra z widzem jest prowadzona znacznie subtelniej i sensowniej niż w Przebudzeniu Mocy.

Jest to oczywiście typowa „space opera”, prowadzona konwencjonalnymi rozwiązaniami fabularnymi, doskonała pod względem wizualnym. Efektowna, chwilami (jednak nie za często!) nawet efekciarska. Ze względu na dość ponury nastrój, poczucie ustawicznej klęski wiszącej w powietrzu (nawet jeśli „powietrze” jest próżnią), typ zakończenia – najbliżej temu dziełu do Imperium kontratakuje. Momentami jest nawet zwyczajnie wzruszająco.

Można by ten film uznać za bezbłędny. Doskonale wpisuje się w konwencję, świetnie gra z kanonicznymi motywami, realizacyjnie jest bez zarzutu, trzyma w napięciu, chwilami nawet pojawia się niezły humor. Jednak nie może być zbyt łatwo.

Łotr 1Istotną wadą filmu jest słabe zarysowanie postaci. Nie umiem rozstrzygnąć, czy problem jest po stronie niuansów scenariusza, czy słabego aktorstwa. Może za mocno postawiono na skojarzenia z Nową nadzieją i konstruowano historię od razu z protezą wcześniejszego filmu, tak jakby bez tych powiązań Łotr nie mógł funkcjonować. Mam jednak inną teorię. W całej pierwszej serii bez skrupułów stawiano na wyróżniające się, charyzmatyczne postacie. Obecnie promuje się równouprawnienie – nie tylko w życiu, ale i w budowaniu fikcyjnych ekranowych historii. To prowadzi do eliminacji zbyt wyraźnie wybijających się wątków, jakby w obawie, że przyćmią pozostałe, że pojawi się „dyskryminacja”. Z drugiej strony w tym zjawisku odbierania charakteru brak jest konsekwencji. Łotr wpisuje się na listę filmów, w których nie promuje się równouprawnienia płci, tylko w prymitywny sposób zamienia się miejscami mężczyzn i kobiety. Dawniej w kinie przygodowym mężczyźni byli głównymi bohaterami i grali role zwierzchników – teraz dostają to kobiety. To trochę tak, jakby wegetarianie postulowali żeby ludzie przestali jeść zwierzęta, ale w to miejsce, żeby zwierzęta karmić ludźmi. Ten absurd zamiany ról utrudnia skupienie się na przebiegu akcji, bo pozbawia mnie zaufania do twórców filmu. Jednocześnie odbiera możliwość ekranowej wizualizacji postaw i archetypów, które przemawiają najsilniej. Najbardziej toporna z tych realizacji to prawdopodobnie Igrzyska śmierci, ale w obu najnowszych Gwiezdnych wojnach (Łotr oraz Przebudzenie mocy) także wieje z ekranu propagandą – ze szkodą dla akcji.

To jednak niewielka wada (znacznie mniejsza niż ilość miejsca, które poświęciłem na jej omówienie) i nie odbiera uroku całości, najwyżej chwilami irytuje i pozostawia lekki niedosyt. Kilka dni po projekcji, tak samo jak kilka minut po niej, jestem przekonany, że to najlepsza część, jaką nakręcono od czasu starej trylogii. Przebudzenie mocy uważam za wielką wpadkę, ale jeśli ma otworzyć drogę takim filmom jak Łotr, sądzę że warto było ten błąd popełnić. I czekam na udane kontynuacje.

Sławomir Płatek

Udostępnij przez: