zdjecie główne

Mandarynka – opowieść transwigilijna

W sklepach szaleństwo zakupów, w domach gotuje się kilogramy jedzenia, a w pociągach brakuje miejsc – nadchodzą święta. Ludzie różnie je przeżywają – według mnie to przede wszystkim czas spędzony z rodziną i przyjaciółmi. Jak wygląda wigilia osób wykluczonych: prostytutek, imigrantów i drobnych rzezimieszków? Na to pytanie odpowiada wchodząca do polskich kin Mandarynka.

Koleżanki w akcji

Głównymi bohaterkami filmu są Sin-dee i Alexandra – psiapsióły transseksualistki, które łączy najstarszy zawód świata. W wigilię jedna z nich wychodzi z więzienia i dowiaduje się o zdradzie swojego chłopaka- alfonsa. Dzień ten jest dla środowiska marginesu ważny, ponieważ klienci są wtedy szczególnie aktywni – prawdopodobnie przez nerwową atmosferę rodzinną, która przenosi się na ulice. W takim klimacie Sin-dee postanawia wymierzyć sprawiedliwość, a Alexandra zaśpiewać na świątecznym koncercie kolęd.

Śledząc przygody koleżanek towarzyszy nam słoneczne Miasto Aniołów, które do złudzenia przypomina serię gier Grand Theft Auto. Plastykę obrazu nadają miękkie zdjęcia wykonane Iphonem na statywie i steadicamie. Nie przeszkadza to historii, a zdjęcia nie rażą ubóstwem. Świadczy o tym fakt, że o sposobie produkcji ze zdziwieniem dowiedziałem się po projekcji.

Tangarine 3

Mandarynka – świąteczna komedia

Wydawać by się mogło, że w takich warunkach widz nie może się śmiać. Przecież bohaterki to wyrzutki, które stać tylko na bilet i pączka. Nic bardziej mylnego – film jest naszpikowany przezabawnymi dialogami, których kulminacją jest scena w cukierni. Postacie żeńskie są mocno przerysowane poprzez zachowanie i ubiór. Jedna z nich mówi jednak: „nie jestem cholerną Conchitą” i rzeczywiście – bohaterki przekonują jako ludzie z krwi i kości. Wśród gorącego dla kina sezonu Mandarynka stanowi ciekawą przeciwwagę dla już tak oklepanego humoru jak z Listów do M2.

Zagadkowy jest tytuł filmu – w Polsce ten pomarańczowy owoc jest symbolem świąt za sprawą PRL-owskiego niedostatku. Trzeba jednak pamiętać, że Mandarynka została nakręcona w Stanach Zjednoczonych, gdzie dostępność cytrusów w sklepach była na porządku dziennym. Mam jednak teorię, że tytuł pochodzi od piosenki Led Zeppelin o takim samym tytule. Jej refren brzmi: ,, Mandarynko, mandarynko / żywe odbicie marzeń / Byłem jej miłością ona moją królową / a teraz tysiąc lat nas dzieli”. Utwór mógłby być odzwierciedleniem tragicznego romansu Chestera i Sin-dee. Mówi tez o świecie iluzji, w którym żyli bohaterowie wspomagani oparami cracku. Jak było naprawę – pozostanie tajemnicą.

Gorzkie, naturalistyczne sceny nie popsuły humoru widzów wychodzących z kina. Nawet tam, gdzie świąt nie ma, ich duch istnieje. Co prawda ludzie podobni Scroogowi nie dostają nauczki, ale takie wartości jak przyjaźń czy empatia są nadal w cenie. Spełniają się marzenia a sprawy miłosne zostają nareszcie rozstrzygnięte. Opowieść idealnie pozytywnie-świąteczna. Ciekawe za ile lat widzowie będą wyczekiwać jej jak na ,,Kevina samego w domu’‘?

Mateusz Deryło

Udostępnij przez: