Pakt z Diabłem: Zło – zaraza i obiekt fascynacji
Od ponad dziesięciu lat Johnny Depp zdaje się być w zastoju. Karykaturalne role będące kolejnymi wariacjami Jacka Sparrowa lub udział w koszmarnie przeciętnych przedsięwzięciach, jak Transcendencja, sprawiają, że przykro oglądać takie marnotrawstwo talentu. Wiadomość o zaangażowaniu aktora w produkcję Paktu z diabłem przyjąłem więc z wielką ekscytacją. Pojawiła się nadzieja, że rola Jamesa „Whitey” Bulgera pozwoli Deppowi przypomnieć nam o swojej wielkości. Czy udało mu się stanąć na wysokości zadania?
Brud amerykańskiego podwórka
Debiutujący kilka lat temu Scott Cooper w swoich produkcjach zdaje się brać pod lupę szeroko pojętą amerykańskość. Jego pierwszy obraz, Szalone serce, to refleksyjna opowieść o country, whiskey i zbawiennej miłości. W Zrodzonym w ogniu wyrzeka się romantycznej naiwności przedstawiając degradację moralną prowincji. Kompletna bezkarność morderców i zemsta jako ta właściwa forma przywrócenia sprawiedliwości – film ma zdecydowanie pesymistyczny wydźwięk. Nie inaczej jest z Paktem z Diabłem, który skupia się na typowej dla amerykańskiego społeczeństwa fascynacji przemocą i złem.
Oparta na faktach historia nakreśla relacje między dwójką mężczyzn – słynnym gangsterem, Jamesem Bulgerem i agentem FBI, Johnnym Connolly (Joel Edgerton). Ci, którzy spodziewają się wielkiego polowania na tytułowego bohatera, będą zaskoczeni; obaj panowie szybko decydują, że współpraca będzie o wiele bardziej zyskownym przedsięwzięciem. W rezultacie film ukazuje interesujący rozkwit karier dwójki bohaterów i zmiany, które temu towarzyszą.
Aż dziwne, że z takim tematem nie postanowił zmierzyć się Martin Scorsese. Pakt z diabłem w jego wykonaniu z pewnością byłby naznaczony firmowym poczuciem humoru i satyrą na gangsterski styl życia. Wizja Scotta Coopera jest o wiele bardziej mroczna i nieprzyjemna dla widza niż Chłopcy z ferajny. Dzięki temu obraz zyskuje na sile i prowokuje do interesujących refleksji. Trudno winić widza za to, że kibicuje protagoniście Wilka z Wall Street, przedstawionemu jak gwiazda rocka. Kiedy jednak łapałem się na tym, że niemal jednoznacznie odrażający i zdegenerowany Bulger wzbudza moją fascynację i sympatię, byłem mocno zaniepokojony.
Aktorskie ambicje
Fabuła przerzuca widza między kilkoma przedziałami czasowymi. Nie jest to zabieg oryginalny, ale spełnia swoje zadanie. Historia angażuje i sprawnie podsyca ciekawość, przeskakując między wydarzeniami odległymi od siebie w czasie. Daje to nam również wgląd w zmiany, jakie zaszły w pewnych postaciach. Tu pojawia się jednak istotny problem – Cooper zebrał świetną obsadę, ale nie potrafił właściwie wykorzystać talentów, jakie miał do dyspozycji. Większość bohaterów stanowi wyłącznie dobrze funkcjonujące tło – pojedynczo nie ma w nich nic interesującego.
Rozczarowuje to zwłaszcza w przypadku Benedicta Cumberbatcha i Kevina Bacona – aktorzy tego kalibru powinni mieć zdecydowanie więcej do roboty w takiej produkcji. Ponad poziom ogółu wybija się tu jedynie Dakota Johnson, której postać zapowiada się interesująco… po czym znika, pozostawiając swój wątek bez należytego zakończenia. Większość tych grzechów wynagradza rewelacyjny duet Depp-Edgerton. Z przyjemnością oświadczam, że Depp nareszcie przestał być własną karykaturą. Bulger w jego wykonaniu budzi autentyczną grozę, na przemian z podziwem dla aktorskiego kunsztu.
To nie brutalne morderstwa ani ataki obłąkańczego śmiechu przerażają najbardziej, a zimne spojrzenie i mimika – środki subtelne, ale i bardzo wymowne. W efekcie kibicowałem Bulgerowi i niecierpliwiłem się podczas każdej jego nieobecności na ekranie. Prawdę powiedziawszy, znacznie bardziej odrażająca wydała mi się pełna hipokryzji postać Johna, świetnie zagranego przez Edgertona. Kochający mąż i dzielny agent FBI, robiący wszystko, by pogrążyć mafię, szybko okazuje się być żądnym poklasku i wystawnego życia oportunistą.
Epoki upiorny czar
Obraz Scotta Coopera imponuje również stroną techniczną. Fantastyczne zdjęcia Masanobu Takayanagiego – zimne barwy i obnażanie miejskiej brzydoty – idealnie podkreślają mrok historii. Warto tu wspomnieć o kapitalnie nakręconej sekwencji z morderstwem w klubie oraz strzelaninie na parkingu – te sceny zostają w głowie na dłużej. Nie mogę tego samego powiedzieć o ścieżce dźwiękowej, spełnia ona jednak swoją rolę i bardzo sprawnie buduje napięcie. Miłośnicy lat 70. i 80. z pewnością docenią również świetne odwzorowanie ówczesnej rzeczywistości – klimat epoki jest tu wręcz namacalny.
Pakt z diabłem to film, w którym niemal wszystko zagrało. Owszem, przedstawienie niektórych postaci i wątków zostało pokpione, a historia miejscami bywa schematyczna. Na tym jednak kończy się lista moich zarzutów. Brawurowa gra aktorska, urzekająca strona wizualna, odpowiednio gęsta atmosfera i ciągłe napięcie – to w zupełności wystarczy, by zignorować potknięcia i cieszyć się mrocznym studium ludzkich słabości.
Mikołaj Lewalski