Panie Dulskie, reż. Filip Bajon

Panie Dulskie. Rzeczywistość jest snem, a sen – rzeczywistością

Rodzinna opowieść snuta przy popołudniowej kawie może nużyć, ale cóż poradzić, skoro – jak z żalem stwierdza bohaterka – nikt nikogo nie molestował, a co gorsza nikt nie przechodził chemioterapii (“Chemia to taki filmowy temat!”).

Tymczasem klaPanie Dulskien Dulskich żyje całkiem spokojnie w lubińskiej kamienicy. Przezornie nie angażuje się w sprawy polityczne i dbając o własne dobre imię z ciekawością śledzi perypetie sąsiadów. Muszą mieć się jednak na baczności, bo niewiele brakuje, aby sami zostali bohaterami obyczajowego skandalu.

Na ekranie niepodzielnie panuje Krystyna Janda w roli despotycznej i energicznej babki Dulskiej. Poza tym ciężko wskazać w filmie inną wyrazistą postać. Przyczyn szukać trzeba w statyczności gry aktorskiej (widocznie narzuconej) i teatralności dialogów. Jak widać z tej ciężkiej aktorskiej próby obronną ręką mogą wyjść jedynie najlepsi albo po prostu – najbardziej doświadczeni.

Prawdopodobnie najważniejsza kwestia pojawia się na końcu filmu, gdy profesor Rainer (Władysław Kowalski) przyrównuje rzeczywistość do snu. W końcu opowieść pań Dulskich to fakty pomieszane z subiektywnymi wspomnieniami, makatka z dzieciństwa, kolaż obrazów zapisanych w pamięci, które umysł próbuje złączyć w spójną historię. Widzieliśmy już takie filmy: Amarcord Felliniego jest czymś w rodzaju pamiątki z dzieciństwa reżysera i w każdej scenie przebija sentyment twórcy. W filmie Bajona jest on widoczny nawet w warstwie wizualnej – ciepłej i bajkowej.

Oczywiście nie można porównywać Pań Dulskich do dzieł zapisanych na stałe w historii światowego kina. Podstawowym zarzutem, jaki polskiemu filmowi trzeba postawić, jest wrażenie sztuczności, i co za tym idzie – problem z emocjonalnym zaangażowaniem widza. Ale jeśli tylko widz przyjmie zaproponowane warunki i przymknie oko na drobne niedoskonałości – czeka go przyjemny seans. Może nawet parę razy wybuchnie szczerym śmiechem.

Anna Felskowska

Udostępnij przez: