Cinerama - Strangerland

Strangerland

Im dłużej oglądałem, tym lepsze miałem wrażenie. Na początku spodziewałem się średniego dreszczowca, zwłaszcza, że reżyserka jest debiutantką. Potem okazało się, że wciąga znakomicie. Starannie dobrane ujęcia, kolorystyka zdjęć, kadry, dobre aktorstwo.

Dobre dobrego początki

Na gruncie filmowym – sprawa wydaje się prosta. Małe miasteczko, poprawna rodzina, pozornie poprawne także relacje sąsiedzkie. Zbuntowane i znudzone dzieci, które pewnego dnia znikają bez śladu. Okazuje się też, że córka była znacznie dojrzalsza (tak, tak, chodzi o seks) niż chcieliby rodzice. Intryga stała się tak wciągająca, że nie zauważyłem, kiedy i jak to się stało. Potem jeszcze uświadomiłem sobie (z biegiem fabuły), że to znakomita wariacja na temat Pikniku pod wiszącą skałą. Pełno tu Freuda, film roi się od wielowarstwowej symboliki – od zachowań do rekwizytów. „Box”, pustynia, burza piaskowa, szafa, tubylcy ze swoimi legendami, szereg innych elementów. Każdy z nich miękko poddaje się interpretacjom nie tylko psychoanalitycznym, jest w tym także sporo symboliki kulturowej i gier intertekstualnych.

W końcu dostajemy sygnał, że to już nie jest o ukrytych demonach poszczególnych ludzi, ale o całej kulturze, w której szczególną rolę pełni chrześcijański model „ojca”. I nagle budzimy się bardzo daleko od kina, które ma po prostu straszyć, czy – jak w modelowych dreszczowcach – „trzymać w napięciu”. Stąd może sporo nieporozumień w ocenach. Na poziomie zdarzeń z fabuły jest to dobra, ale na pewno nie ponadprzeciętna produkcja. Prawdziwy thriller (bo jednak realizuje konwencje gatunkowe) nie rozgrywa się w warstwie „kto zaginął, kto kogo pobił, kto kogo porwał”, itd., a w warstwie motywacji bohaterów. A ta jest nie tylko bardzo realistyczna (i świetnie zagrana, zwykle bez dosłowności, bez przekraczania granicy sugestii), ale też naprawdę dzieją się w niej rzeczy przejmujące. W momencie, w którym zaczynamy umieć myśleć tak, jak myślą postacie z filmu, w którym rozumiemy siły walczące w ich umysłach, robi się naprawdę gorąco. Jeśli się do tego nie sięgnie, to przez większą część filmu „nic się nie dzieje” (oczywiście to hiperbola). Pozostaje pytanie – co właściwie i naprawdę się stało. I to nieprawda, że film zostawia widza z głupim poczuciem, że nigdy się nie dowiemy. Myślę, że wiemy, co się stało.

Strangerland – nie tylko psychoanaliza

Trudno jest pisać o tej produkcji bez napomknienia o Nicole Kidman, ale nie ma potrzeby się rozpisywać – gwiazdorstwo nie ma tu znaczenia, wszyscy wypadli bardzo dobrze w swoich rolach. Muzyka nie zwraca na siebie szczególnej uwagi, ale zdjęcia są o tyle nieprzeciętne, że oddają charakter australijskiego interioru z całą jego niepowtarzalnością. Zresztą i tu wciąż czai się na nas Piknik pod wiszącą skałą, bynajmniej nie w postaci plagiatu. Co takiego jest w tym dziwnym kontynencie? Zresztą aborygeńskie legendy silnie ciążą nad wymową Strangerlandu. Kolejny znakomity sygnał z Australii, to daje do myślenia. Warto napomknąć o – również tegorocznym – obrazie Rover Davida Michoda i jego coraz bardziej, z filmu na film, intrygującym talencie. Dodajmy do tego Kill Me Three Times, żeby upewnić się, że kino australijskie ma się doskonale. Warto śledzić.

Fani Matrixa zobaczą agenta Smitha w bardzo ludzkim wcieleniu.

Sławomir Płatek

Udostępnij przez: