Zacznę, proszę wybaczyć, od prywatnej dygresji, która jednak poprowadzi do sedna. Otóż w połowie lat 80. cała dzielnica, na której się wychowywałem, była owładnięta mitem roweru BMX. W pewnym wieku kupowało się dżinsy w Pewexie, kasety Maxell (najlepiej chromowe), przesiadywało u znajomych posiadaczy odtwarzaczy video, oglądało Commando, a poza tym wszystkim – jeździło się na rowerach. Był to czasem Pelikan, innym razem Zenit, ale najczęściej Wigry (miały numery od 1 do 5, i nikt nie wiedział, czym właściwie się różnią). Ot – siermiężna rzeczywistość późnej PRL, gdzie wszyscy wiedzieli, czym są spodnie Levis 501 i czym jest rower BMX, ale nosili „texasy” i jeździli na serii „wigry”. I marzyli o BMX, ale tego nie posiadał nikt, kto nie miał zaawansowanych znajomości na Zachodzie.