Pamiętam dzień, kilka dobrych lat temu, kiedy umówiłam się z moim ówczesnym chłopakiem na wieczór filmowy, a on włączył Pitbulla. Nowe porządki. Wyszłam wtedy z mieszkania, trzaskając drzwiami. Tłumaczyłam mu później moją reakcję – nie lubię filmów, które zaczynają się od scen rozwalania sobie łbów i

Mafia, skorumpowani gliniarze, alkohol i prostytutki. Triple 9 (w Polsce wybitnie przetłumaczony na Psy mafii) przedstawia brudny, wulgarny i krwawy obraz miejskiego społeczeństwa. Nie ma tu wiele miejsca dla sprawiedliwości czy optymizmu. Osobiście, jestem wielkim entuzjastą takiego kina. Kina bezceremonialnego w swoich środkach i pozbawionego złudnej nadziei na lepsze jutro. Zaznaczę jednak, że widzowie poszukujący niedwuznacznej fabuły i rozbudowanej psychologii postaci, powinni rozejrzeć się za innym filmem. Triple 9 oferuje ostrą i brutalną akcję w ponurej otoczce, ze świetną obsadą na dokładkę. Jeśli to was pociąga – będziecie zadowoleni.

Od ponad dziesięciu lat Johnny Depp zdaje się być w zastoju. Karykaturalne role będące kolejnymi wariacjami Jacka Sparrowa lub udział w koszmarnie przeciętnych przedsięwzięciach, jak Transcendencja, sprawiają, że przykro oglądać takie marnotrawstwo talentu. Wiadomość o zaangażowaniu aktora w produkcję Paktu z diabłem przyjąłem więc z wielką ekscytacją. Pojawiła się nadzieja, że rola Jamesa „Whitey” Bulgera pozwoli Deppowi przypomnieć nam o swojej wielkości. Czy udało mu się stanąć na wysokości zadania?