20 listopada 2019 roku. Tego dnia Rick Deckard (Harrison Ford) otrzymuje zadanie odnalezienia i unicestwienia grupy niebezpiecznych replikantów nielegalnie przybyłych na Ziemię. Podczas śledztwa porusza się latającym pojazdem po zakątkach skąpanej w deszczu i oparach z kanalizacji metropolii, korzysta z oprogramowania pozwalającego na trójwymiarową analizę zdjęcia

U ZARANIA KOSMICZNEGO HORRORU ”Najstarszą i najsilniejszą emocją ludzkości jest strach, a najstarszym i najsilniejszym rodzajem strachu jest  strach przed nieznanym.”[1] – takimi słowami zaczyna się esej autorstwa Howarda Phillipsa Lovecrafta, zatytułowany Nadprzyrodzona groza w literaturze i słowa te można z powodzeniem uznać za element definicji

Bycie fanem Ridleya Scotta to nie bajka. Z jednej strony darzymy go dozgonną wdzięcznością za arcydzieła pokroju Obcego czy Łowcy Androidów – filmy, które zrewolucjonizowały kino i to nie tylko w obrębie swojego gatunku. Trzeba jednak też pamiętać o licznych wpadkach, których w ostatnich latach widzieliśmy niepokojąco dużo. Choć objechane przez krytyków przeciętniaki pokroju Exodusu czy Adwokata są mimo wszystko dość sprawnie zrealizowanymi filmami, to od Scotta wymagamy dużo więcej. Nawet jego od dawna najambitniejszy projekt, Prometeusz, przez wielu został uznany za dowód na to, iż reżyser Gladiatora w końcu się wypalił. Osobiście nie zgadzałem się z podobnymi obwieszczeniami, podobnie zresztą z krytyką Prometeusza, który, poza kulejącym miejscami scenariuszem, robił duże wrażenie i dawał nadzieję na lepszą przyszłość. Mając te wszystkie myśli w głowie udałem się na przedpremierowy pokaz Marsjanina. Nie miałem wielkich oczekiwań, ale byłem zaintrygowany tematyką, obsadą oraz pierwszymi opiniami, które pojawiły się na świecie. Jak wielkie było moje zdziwienie kiedy zrozumiałem, że to zarówno najbardziej udany obraz Scotta od wielu lat jak i jeden z najlepszych filmów tego roku!