Z rodziną Liama Neesona się nie zadziera. W większości przypadków kończy się to brutalną śmiercią, więc naprawdę nie warto. Wydaje się, że do tej pory ludzie powinni przyswoić tę prawdę. Nocny pościg pokazuje jednak, że niektórzy wciąż naiwnie przeceniają swoje siły w starciu z niemłodym już przecież Irlandczykiem. Jeśli wierzyć słowom aktora, to jedna z ostatnich lekcji, której udzieli bandziorom przed powrotem do spokojniejszego kina. Jego udział w filmie również nie jest przypadkowy, z reżyserem (Jaurne Collet-Serra) miał okazję pracować już dwukrotnie. Czy warto obejrzeć ich najnowszą produkcję? Tak. Fanów Neesona zachęcać nie muszę, a i reszta powinna dać jej szansę. Jeśli nie reagujecie alergią na (niegłupie) kino akcji, to powinniście być zadowoleni.

Zazwyczaj dość długo zastanawiam się nad wstępem do swojego tekstu. Tym razem nie sprawiło mi to najmniejszego problemu. Pozwólcie, że opiszę Wam koniec seansu „Ex Machina”. Ostatnie ujęcie, pojawiają się napisy końcowe. Niektórzy zaczęli gorączkową ewakuację z sali, by powrócić do rzeczywistości. Ja siedziałem w bezruchu, kompletnie oszołomiony ostatnimi dwiema godzinami swojego życia. Tak, ten film jest tak dobry. Nie trzeba być miłośnikiem science-fiction, by to docenić. Choć nie ukrywam, że to fani gatunku będą najbardziej zadowoleni. Zwłaszcza, jeśli oczekują czegoś kameralnego i bliższego klasyce w wydźwięku i środkach przekazu. To przyjemny powiew świeżości po głośnych i efekciarskich produkcjach, które są znacznie bardziej zainteresowane fikcją niż nauką.

Ale po kolei – to ma być recenzja, nie festiwal mojej egzaltacji. Alex Garland do tej pory zaprezentował się publiczności przede wszystkim scenariuszami do 28 dni później oraz W stronę słońca. Nie zamierzam wdawać się w dyskusję na temat ogólnego poziomu obu filmów, ale niezaprzeczalne jest, że atmosfera wykreowana w obu produkcjach zasługuje na najwyższe uznanie. I choć składa się na nią wiele elementów, to chyba możemy się zgodzić, że bez nietuzinkowego scenariusza reżyser, Danny Boyle nie mógłby popisać się swoim kunsztem. Tym razem jednak to właśnie Garland zajął to zaszczytne miejsce. I do tej chwili zdumiewa mnie fakt, że to jego debiut.

Dystrykt 9  Neila Blomkapa uważam za niekwestionowane dzieło gatunku – jestem gotów bronić jego dobrego imienia w pojedynku na śmierć i życie. Fantastyczny pomysł umieszczenia Obcych w południowoafrykańskim getcie, kapitalna oprawa audiowizualna, świeże podejście do gatunku i dosadny obraz ludzkiej ksenofobii – wszystko zagrało tu wzorowo.  Elizjum to już inna para kaloszy, kino zdecydowanie uboższe merytorycznie –  widowiskowe i schematyczne. Mimo tego przykuwa uwagę wspaniałą stroną techniczną i dobrze budowanym napięciem. Jednak na najnowszy film Blomkapa, pamiętając głosy krytyki, wybrałem się bez większych oczekiwań. Pomyślałem, że może tym razem reżyserowi kompletnie nie wyszło. Kiedy dwie godziny później wyszedłem z kina, byłem zły – nie na twórców, a na krytyków. Czy Chappie to film wybitny? Absolutnie nie. Ale z pewnością nie zasługuje na tak nieprzychylne oceny.

Clint Eastwood postanowił uczynić swoją najnowszą produkcję hołdem dla najbardziej skutecznego strzelca wyborowego w historii Armii Stanów Zjednoczonych – postaci kontrowersyjnej i mocno niejednoznacznej. Posiłkując się autobiografią Kyle’a, reżyser przyjmuje perspektywę zdarzeń bohatera. Jeśli ktoś liczy na gorzkie i krytyczne w swoim wydźwięku kino antywojenne, to po seansie może skończyć z kwaśną miną. W żadnym razie nie oznacza to, że „Snajper” jest przeładowaną patetycznymi frazami laurką na cześć konfliktów zbrojnych. To po prostu historia niezwykłego człowieka.