Fenomen Xaviera Dolana: kino emocji

Nie napiszę, że Xaviera Dolana nie trzeba nikomu przedstawiać, bo po pierwsze – obrażę tych, którzy takim przedstawieniem by nie pogardzili, po drugie – przesadnie schlebię samemu reżyserowi. Wśród kinofilów nieznajomość filmowego dorobku Dolana nie wzbudza zresztą oburzenia: nie jest to jeden z tych wielkich mężów kina, o których wypada mówić w inteligenckich kręgach (przy czym krytyczne wypowiedzi są wyżej punktowane). Inną sprawą jest, że w tych samych kręgach brak rozeznania w temacie „Dolan i jego filmy” może wywołać u rozmówcy zaskoczenie („Jak to nie oglądałeś? Z własnej woli?”) i szczery zawód, że rozmowa nie może zamienić się w serię naprzemiennych peanów („To straszne, że nie oglądałeś! Musisz koniecznie nadrobić”). Rzecz w tym, że dolanowskie kino nie jest w żadnym stopniu pożywką intelektualną: jest to kino złożone z emocji, zarówno w treści, jak i w formie.

Morderstwo, krew spływająca po ścianie, płacz. I po tym wszystkim widzowie wychodzą z kina z szerokim uśmiechem. Litość Babisa Makridisa nie jest może dziełem wybitnym, ale z pewnością – oryginalnym (jeśli udamy, że nigdy nie widzieliśmy żadnego greckiego filmu) i… całkiem przyjemnym. Odnoszę zresztą wrażenie, że gdyby tylko twórcy dopracowali parę elementów, powstałby prawdziwy majstersztyk.

Michael był jednym z pierwszych, którzy grali superherosów.  […] Miał wystarczająco dużo czasu i odpowiednią perspektywę, by jego doświadczenie dało filmowi szczególną moc. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym zrobić „Birdmana” bez niego[1] G. Iñárritu „Birdman czyli (Nieoczekiwane pożytki z niewiedzy)” (2014) wyreżyserowany przez Alejandro Gonzáleza Iñárritu to