Triple 9 – Czy naprawdę wierzysz, że cokolwiek zmienisz?
Mafia, skorumpowani gliniarze, alkohol i prostytutki. Triple 9 (w Polsce wybitnie przetłumaczony na Psy mafii) przedstawia brudny, wulgarny i krwawy obraz miejskiego społeczeństwa. Nie ma tu wiele miejsca dla sprawiedliwości czy optymizmu. Osobiście, jestem wielkim entuzjastą takiego kina. Kina bezceremonialnego w swoich środkach i pozbawionego złudnej nadziei na lepsze jutro. Zaznaczę jednak, że widzowie poszukujący niedwuznacznej fabuły i rozbudowanej psychologii postaci, powinni rozejrzeć się za innym filmem. Triple 9 oferuje ostrą i brutalną akcję w ponurej otoczce, ze świetną obsadą na dokładkę. Jeśli to was pociąga – będziecie zadowoleni.
Po której stronie jesteś?
Fabuła przedstawia losy bohaterów dwóch stron barykady; grupki przestępców specjalizujących się w profesjonalnych napadach oraz kilku policjantów próbujących walczyć z wszechobecnym bezprawiem. Nie zdradzę zbyt wiele jeśli wyznam, że niektórzy uczestnicy konfliktu należą do obu tych grup. Napięcia między poszczególnymi postaciami i liczne niebezpieczeństwa związane z przygotowaniem tego „jednego, ostatniego skoku” doprowadzą do wielu nerwowych sytuacji. Kluczowy dla historii okaże się także tytułowy kod 999, używany w bardzo wyjątkowych okolicznościach. Jest miejsce na zdrady, społeczne patologie i krwawe strzelaniny. Miłośnicy Breaking Bad i filmografii Davida Ayera powinni poczuć się jak w domu.
To trzeba przyznać: reżyser John Hillcoat skompletował niezwykle imponującą obsadę. Kogo tu nie ma! Postaci stanowią jednak nie tylko mocny punkt filmu, ale i również jego największą wadę. Ich decyzje są często równie niejednoznaczne jak ich moralność, dzięki czemu nie uświadczymy tu jasnego podziału na dobro i zło. Wielka szkoda, że liczba bohaterów okazała się zbyt duża jak na 2-godzinny film. Co gorsza, mając tak mało czasu dla tylu potencjalnie niezwykle interesujących osobników, postanowiono się koncentrować na tych mniej ciekawych. Problemy ojcowskie Marcusa (Chiwetel Ejiofior), choć przejmujące, nie były nawet w połowie tak zajmujące jak skrócona historia braci Welchów (Norman Reedus i Aaron Paul). Nie bardzo wiem też jak się odnieść do Chrisa (Cassey Affleck) – czy powinienem określić go protagonistą tej historii? Nie mam żadnych zastrzeżeń do samej postaci i gry aktorskiej Afflecka, ale przez dużą część filmu jest praktycznie nieobecny, co osłabia nasze przywiązanie do niego. Ogółem, nikogo nie udało się należycie rozwinąć, w efekcie czego kibicowałem bardziej aktorom niż ich bohaterom.
Znane i lubiane?
Duża w tym zasługa nie tylko mojej sympatii do pewnych osób, ale także ich fantastycznych umiejętności. Chiwetel Ejiofior jak zawsze potrafi perfekcyjnie oddać najbardziej skrajne emocje nękające jego postać. Casey Affleck całkowicie mnie przekonał jako naiwny i idealistycznie nastawiony do swojej pracy glina. I jasne, można narzekać, że Aaron Paul i Woody Harrelson powielają tu swoje wcześniejsze role, ale po co? Obaj są świetni jako wypalone i wyniszczone przez rzeczywistość jednostki. Ich odbiór, to głównie kwestia osobistych upodobań, jeśli irytuje was pewna zachowawczość w przydzielaniu konkretnych postaci do konkretnych aktorów – będziecie zawiedzeni. Mi ogromną przyjemność sprawia oglądanie ich w tych wcieleniach. Nie jestem za to pewien, co sądzę na temat Kate Winslet w roli bezlitosnej żony rosyjskiego mafiozo – wydała mi się równie interesująca, co nie na miejscu.
Niezaprzeczalnie fantastyczna jest natomiast warstwa audiowizualna filmu. Zdjęcia Nicolasa Karakatsanisa bezbłędnie obrazują wizję moralnego zepsucia, a wiele kadrów pozostaje z widzem na długo po zakończeniu seansu. Czerwony dym, funkcjonariusze oblani kolorową farbą, odcięte głowy na masce limuzyny, gumowy łeb wilkołaka – od tych obrazów bije duża pomysłowość i zdecydowanie zapadają w pamięci. Świetna jest również muzyka Atticusa Rossa, znanego między innymi ze współpracy z Trentem Reznorem przy filmach Davida Finchera. W dużej mierze elektroniczna i odpowiednio agresywna, idealnie uzupełnia brutalne obrazy i dodaje przedstawionemu światu sporą dozę niezrównoważenia.
Triple 9 – Zdawkowo, ale z siłą.
Nie da się ukryć, że Triple 9 nie oczaruje widza opowiedzianą historią. Główny wątek angażuje emocjonalnie i kilkukrotnie zaskakuje, ale postaci to morze niewykorzystanego potencjału. Pewnym ratunkiem okazuje się tu obsada, dzięki której interakcje nawet między tak słabo rozbudowanymi bohaterami wypadają nadzwyczaj autentycznie. W kilku przypadkach sprawdza się także sugerowanie pewnych faktów dotyczących przeszłości i charakteru niektórych osób – domysły bywają bardziej efektywne niż zwyczajna demonstracja. Czy taki był zamysł? Możliwe, że nie, wszak scenariusz szerzej nieznanego Matta Cooka jest źródłem wszystkich problemów filmu. Na szczęście tam gdzie kuleje historia wkracza Hillcoat i jego artystyczna kreatywność. Znany z takich obrazów jak Droga, Propozycja czy Gangster (ten ostatni jest zdecydowanie lżejszy od pozostałych), po raz kolejny udowadnia, że obrazem i dźwiękiem jest w stanie przekazać znacznie więcej niż słowami. To w dużej mierze dzięki niemu Triple 9, pomimo fabularnych mielizn jest dziełem mocnym i wyrazistym; pamiętnym nie z racji swojej błyskotliwości, a gęstej i hipnotyzującej atmosfery.
Mikołaj Lewalski