Cień Latarni Morskiej – dyscyplina emocji i środków
Kino skandynawskie znane jest ze swojej prostoty i kameralnej atmosfery. Charakteryzuje je surowa i bezbarwna estetyka, często zupełnie niezrozumiała dla widza przyzwyczajonego do amerykańskich efektów specjalnych, szybko postępującej fabuły i typowo hollywoodzkiej gry aktorskiej. Nordyckie produkcje są zaprzeczeniem wszystkich wymienionych elementów. Stawiają widza przed realistycznym, często przygnębiającym obrazem świata, który w sposób dosadny przedstawia nawet najbardziej banalną historię. Skandynawscy twórcy w niemal mistrzowski sposób łączą realizm z groteską.
Estetyka północy
Fiński kandydat do Oscara, Cień latarni morskiej, to kolejna pozycja potwierdzająca styl skandynawskiego kina. Ulrika Bengts przedstawia historię rozgrywającą się w latach 30. na skalistej wysepce. Miejsce to sprawia wrażenie opuszczonego przez Boga. Główny protagonista filmu, Hasselbond, stawia się w roli jedynego autorytetu – w tym względzie blisko mu do tyrana i Stwórcy jednocześnie. Jako stary latarnik, który całe swoje życie poświęcił dyscyplinie, nie znajduje miejsca na emocje. Tego samego wymaga zresztą od swojej rodziny, która po stracie jednego z synów staje się całkowicie nieludzka. Do swoistego zaburzenia porządku dochodzi po przyjeździe Karla – chłopca z sierocińca, który staje przed możliwością spełnienia swojego marzenia o byciu latarnikiem. Szkoląc się pod okiem Hasselbonda, staje się świadkiem zachowań, które oddziałują na widza tak samo silnie, jak na uczestników akcji. Nie tylko ze względu na tragiczny charakter historii, przepełnionej strachem, bólem i pobłażliwością dla brutalnych zachowań. Zabiegi jakie stosuje reżyserka są dla takiego odbioru równie ważne. Realistyczne, stonowane, niekiedy szare ujęcia, stwarzają klimat dramatu i tajemnicy, aktorzy idealnie się w nim odnajdują, tworząc dystans pomiędzy nimi a odbiorcami. Oczywiście, można zarzucić im dużą powściągliwość w okazywaniu emocji i oszczędnym operowaniu narzędziami aktorskimi, ale właśnie to jest siłą tej realizacji. Nie ma tu miejsca na nadinterpretację czy oszustwa na jakimkolwiek polu. Cała fabuła od początku do końca jest nam przekazywana bezkompromisowo, jeśli więc liczycie na dawkę rozrywki, muszę uprzedzić, że nie jest to funkcją tego obrazu.
Za zarzut wobec reżyserki można uznać dobór muzyki. Rozumiem, że swoją oszczędnością miała wydobyć z filmu jeszcze większy realizm, ale momentami sprawia, że cała produkcja wydaje się nudna i nieprzemyślana. Za to samo można obwiniać tempo akcji oraz formę łączenia wątków. Przyznaje, że uwydatniają one charakter bohaterów i ich role w wydarzeniach, jednak finalnie można uznać je za niepotrzebne. Wszystko przez rozmycie i akceptację całego motywu w końcowych scenach. Uważny widz może domyślać się zakończenia już od połowy filmu.
Cień latarni morskiej – ambitne kino skandynawskie
Ciężko więc rozstrzygnąć czy minimalizm całej produkcji, w której powściągliwość emocji i środków przekazu jest nie tylko działaniem twórczym, ale historią samą w sobie, jest jej zaletą, czy wadą. Niemniej, Cień latarni morskiej można uznać za kolejną udaną pozycję na liście ambitnego kina skandynawskiego, które mimo swojej specyficzności, znajduje coraz więcej zwolenników – w tym mnie.
Anna Goleń