Amerykańscy Bogowie, czyli co jeśli bogowie są wśród nas.

Staje się to już swego rodzaju nawykiem, że zabieram się za adaptacje powieści. Tym razem są to Amerykańscy Bogowie autorstwa Neila Gaimana z 2002 roku, którzy trafili na mały ekran wiosną bieżącego roku w postaci serialu  dla platformy  StarzAmerykańscy Bogowie dla zaznajomionych z twórczością Gaimana zwiastowali interesujące, niemal zjawiskowe wydarzenie (Na podstawie jego twórczości powstała głośna Koralina i tajemnicze drzwi czy Gwiezdny Pył).

Kto zagrał?

Po pierwsze główną rolę otrzymał Ricki Whittle (fanom znany głównie z The 100), najważniejszym i chyba najbardziej interesującym wyborem do roli Pana Wednesday’a jest Ian McShane (Czarnobrody z Piratów z Karaibów) Dzięki Ci losie, za to, że Nicolas Cage odrzucił tę rolę. Pośród pozostałych gwiazd można oglądać Emily Browning, Gillian Anderson (chyba nie muszę wspominać jej roli w Z archiwum X) czy Peter Stormare (Abruzzi ze Skazanego na Śmierć). Co najmniej te pięć nazwisk gwarantuje ciekawe doznania aktorskie.

Zwodniczy tytuł:

Problem z Amerykańskimi Bogami jest taki, że dla wszystkich, którzy nie znają powieści Gaimana może się wydawać, że to historia która dotyczy stricte jakiś „amerykańskich” wytworów religii. Na szczęście, to nie do końca tak. Akcja ma miejsce w Ameryce, jednak bogowie prawie wcale nie są amerykańskimi bóstwami. Serial pokazuje rożnych bogów, z różnych nacji i wyznań żyjących w Stanach. Pojawiają się bogowie słowiańscy, egipscy, nordyccy czy afrykańscy. To nie wszystko, na naszej drodze staną też całkiem nowi, współcześni bogowie na przykład technologii i mediów.

Historia?

Amerykańscy Bogowie opowiadają nam historię Cienia, który na swojej drodze przypadkiem (chyba!) trafia na Pana Wednesday’a, który diametralnie zmienia jego życie oraz postrzeganie rzeczywistości. Główny bohater dowiaduje się, że jego żona zginęła w wypadku samochodowym, dzięki czemu opuszcza więzienie kilka dni przed zakończeniem odsiadki. W samolocie spotyka wyżej wymienionego Pana Wednsday’a, który postanawia go zatrudnić. Cień przyjmuje ofertę i tak rozpoczyna się niesamowita przygoda. Starzy bogowie szykują się do wojny z nowymi

O tak! Panie Fuller. O tak! Panie Green!

Poza istotnym zaangażowaniem Gaimana w scenariusz, co utwierdziło fanów powieści, że serial będzie miał wiele do zaoferowania, wśród głównych, i jakże kluczowych twórców, znaleźli się Bryan Fuller i Michael Green. Pierwszy z nich jest twórcą Hannibala i jednym ze scenarzystów Heroes (tak jak Green). Michale Green znalazł się również na liście płac takich seriali jak Gotham, Seks w Wielkim Mieście czy Tajmnice Smallville. Zawdzięczamy mu również scenariusz Logana czy tegorocznej adaptacji Morderstwa w Orient Ekspresie i Blade Runnera 2049. Udziału Fullera nie da się nie zauważyć, bo wizualne efekty zbliżone są do tych z Hannibala.

Kochając czołówki:

Czołówka serialu jak to mówią – „robi grę”. Wprawia w tak niesamowity, trochę niepokojący nastrój. Jak w przypadku Westworld wiemy, że chcemy poznać kolejne losy bohaterów oraz, że produkcja trzymać będzie najwyższy poziom.

Jest aż tak perfekcyjnie?

Niestety nie w każdym aspekcie.  Obsadowo, poza głównym bohaterem wszystko wydaje się być jak najbardziej w porządku (W powieści Cień był białym mężczyzną). Scenariusz chwilami bywa ciekawszy niż w oryginale. Niestety zarówno Fuller i Green zrezygnowali z pracy nad serialem. Aktorzy błyszczą niemal w każdej scenie od Ian’a MacShean’a przez Petera Stormare, który swój akcent wypracował do roli Czernoboga fantastycznie po Gillian Anderson, która daje popis aktorski w każdym ujęciu. Jednakże, Amerykańscy Bogowie mogą nie trafić we wszystkie gusta. To serial dosyć pokręcony i wizualnie nieraz makabryczny. Zdecydowanie niektórych scen nie wolno oglądać z pełnym żołądkiem, a zwłaszcza w czasie kolacji.

Adriana Murawska

Udostępnij przez: