“Dunkierka”, czyli po co nam ta wojna?
„Nie będziemy ginąć za Gdańsk” – te słowa, różnie przytaczane i tłumaczone (ale z tym samym sensem) weszły do przysłowia i nabrały nośności znacznie przekraczającej sytuację, w której zostały wypowiedziane. Ważną ścieżką kina wojennego jest kino antywojenne (trochę jest to przewrotne językowo) i Dunkierka wpisuje się w ten nurt. O ile w przypadku I wojny światowej sprawa była uprawiana dość otwarcie i bez szczególnych zahamowań, o tyle w przypadku kolejnego światowego konfliktu podkreślano już raczej waleczność i sens zmagań. Być może dlatego, że pierwsza „wielka wojna” zakończyła się absolutnym niedomknięciem sytuacji i to niedomknięcie, brak rozstrzygnięcia, prowadziły z jednej strony do kolejnego konfliktu na jeszcze większą skalę, z drugiej – do poczucia absolutnego bezsensu tej masowej zagłady. W roku 1945 sens rozstrzygnięcia był znacznie bardziej czytelny.
Z tych i innych powodów obrazy takie, jak Na zachodzie bez zmian, czy Ścieżki chwały przyjmowano niekiedy jako defetyzm i negatywną propagandę. O ile mi wiadomo, ten drugi film do dziś jest oficjalnie zakazany we Francji, a szkoda.
Można oczywiście zinterpretować fabułę Dunkierki jako oddanie stanu psychicznego przeciętnego brytyjskiego żołnierza, który nie wie po co, dlaczego i jak został uwikłany w zabijanie i bycie zabijanym. Ostatecznie – operacja pod Dunkierką była efektem wypowiedzenia wojny Niemcom przez Anglię i Francję 3 września 1939 roku. A to z kolei było efektem (prowizorycznego) wywiązywania się z umów sojuszniczych z Polską. Tak więc dalekim rykoszetem brytyjscy i francuscy żołnierze ginący w tej bitwie w pewnym sensie „umierali za Gdańsk”.
Film Dunkierka bynajmniej nie opowiada o tej konkretnej bitwie. Na dobrą sprawę niewiele się o niej dowiadujemy i w ogóle jej nie widzimy. Opowieść toczy się tak naprawdę wokół brytyjskich żołnierzy, którzy znaleźli się we Francji i muszą „umierać z Gdańsk” stojąc na plaży, podczas gdy ciągle coś wybucha. Nikt im jeszcze nie podpalił Londynu, nikt im jeszcze nie zgwałcił żon i córek, nikt im jeszcze nie wyrżnął 10 milionów obywateli (różnego pochodzenia) – i nie zrobi tego. Ich jedyna motywacja to „zwiewajmy stąd, bo tu strzelają”.
Tkwią więc na tej plaży, a wojna wydaje się coraz bardziej bez sensu. Wroga nie widać, wybuchają tylko pociski „znikąd”. Nie ma do kogo strzelać, stoi się tylko w kolejce do ewakuacji i od czasu do czasu ktoś ginie. Właściwie nie widać w ogóle nikogo z tych „340 000” uratowanych; film pokazuje jedynie ginących lub cudem ocalałe jednostki. Pisałem już o tym recenzując Miasto 44: niezależnie od potworności wojny, której nie da się i nie wolno jej zakwestionować – „zawartość klęski w klęsce” powinna być możliwie miarodajna. Tu została przerysowana.
Istnieje wiele filmów antywojennych i żaden z nich nie jest do końca wiarygodny, podobnie jak na drugim biegunie filmy „bohaterskie”, różnego rodzaju motywujące combat movies. Obraz wojny jest prawdopodobnie nie do oddania w kinie, jednak nawet produkcje z gruntu „anty” mogą nieść ciekawszy bagaż niż zwykłe „nie chcemy umierać za Gdańsk”. I nie trzeba tradycyjnie sięgać do dzieł Wajdy czy Munka. Coraz mniej się o tym pamięta, ale w ZSRR powstawały obrazy takie jak Dziecko wojny, Ballada o żołnierzu, Los człowieka, Tak tu cicho o zmierzchu, Wniebowstąpienie i wiele innych. Na ich tle Dunkierka wydaje się jałowa etycznie i intelektualnie. Należy pamiętać, że cały czas mowa jest o kinie antywojennym. Być może więc mamy tym razem do czynienia nie tyle z kinem antywojennym, co może pacyfistycznym (to nie to samo), a może wręcz nihilistycznym („nie ma takich wartości, dla których warto ryzykować życiem”), bo czy powiedziano tu coś więcej? Coś ponad to, że była to wojna o nic, po nic i z nikim? Nawet jeśli jest to punkt widzenia zdezorientowanego brytyjskiego żołnierza zmuszonego ginąć za Gdańsk na kawałku francuskiej plaży.
Trochę też zdziwił mnie finał, będący kopią (niezamierzoną?) z filmu Radio na fali. Zamierzone, czy niezamierzone – skojarzenie jest natrętne i daje efekt raczej komiczny, zwłaszcza, że w hippisowskim pierwowzorze ładunek wzruszającego patosu jest dużo większy.
Ostatecznie, jak wspomniałem, obraz wojny w kinie wymaga spojrzenia z bardzo wielu punktów widzenia i Dunkierka jest jednym z nich. Za to, a także za sprawność realizacyjną, przyznałbym ocenę 6/10, gdyby serwis Cinerama punktował filmy. Widzę wady tej produkcji, co nie oznacza, że uważam ją za złą. Być może moja krytyka jest reakcją na bezkrytyczne uwielbienie „od pierwszego wejrzenia”, z jakim spotkał się ten film.
Wbrew pozorom jest to chłodna recenzja z wielką starannością o utrzymanie obiektywizmu (oczywiście to nie do końca możliwe). Na koniec jednak pozwalam sobie na zdanie od siebie prywatnie – a nie jest to bynajmniej opinia „z kapelusza”. Otóż oficjalny opis filmu w pewnym znanym serwisie zawiera zdanie, że akcja tego dzieła, pokazującego głównie ludzi stojących w kolejce, toczy się „podczas najbardziej zaciekłej bitwy II Wojny Światowej”. No comment.
Sławomir Płatek