Ghostland, czyli jak powinno się tworzyć kino grozy

Z kinem grozy niestety bywa tak, że ciężko znaleźć film, który byłby chociaż dobry, nie wspominając o wybitnym. Zdarza się taki, owszem, ale jest to prawdopodobnie jeden na sto horrorów. Niestety dużo bardziej znane są superprodukcje wątpliwej jakości, które są albo zmarnowanym potencjałem, albo jednym z seryjnie produkowanych jump scare’ów (strasznych tylko dla nastolatków na nocach filmowych). I można te filmy traktować jako czystą rozrywkę, bez drugiego dna i skomplikowanej linii fabularnej, ale po obejrzeniu dziesięciu, dwudziestu, trzydziestu horrorów, które są podobne do siebie albo co gorsza TAKIE SAME, można się zmęczyć. Na szczęście widza, a na nieszczęście twórcy, takie hity bardzo szybko się zapomina. Nie pamięta się nawet tych straszaków po wyjściu z kina. Dlatego, kiedy trafi się na być może dość przeciętny film jako film, ale za to bardzo dobry horror, wyobraźnia zaczyna działać, połechtana nareszcie prawdziwym stresem na seansie i niepokojem długo po nim.

Ghostland (reż. Pascal Laugier) opowiada o Beth Keller (Emilia Jones), która przeprowadza się razem z siostrą Verą (Taylor Hickson) do odziedziczonego po ciotce domu. Towarzyszy im również matka (Mylène Farmer). Niedługo po dotarciu do nowego miejsca rodzina zostaje napadnięta przez dwóch psychopatów, z którymi matka dziewczyn stacza zażartą walkę. Kilka lat po tych wydarzeniach widzimy dorosłą Beth (Crystal Reed), która jest cenioną pisarką horrorów, ma własną rodzinę i wydaje się zupełnie pogodzona z demonami przeszłości. Wkrótce dzwoni do niej Vera (Anastasia Phillips) z prośbą o pomoc. Zaniepokojona stanem psychicznym siostry, Beth powraca do osobliwego domu wypełnionego porcelanowymi lalkami. Nie domyśla się jeszcze, że koszmar sprzed lat wcale się nie skończył.

W pierwszej części filmu poznajemy Beth jako typowego odludka, zamkniętą w sobie nastolatkę, która uwielbia twórczość H.P. Lovecrafta (jak go sama określiła: „Freakin’ awesome horror writer. The best. By far”). Dziewczyna próbuje swoich sił w pisaniu powieści grozy, w czym bardzo wspiera ją mama. Klimat nowego domu i okolicy z pewnością sprzyjał pisaniu, a nawet mógł stanowić inspirację. Wbrew pozorom Beth wydaje się bardziej odważna niż siostra. Vera jest jej zupełnym przeciwieństwem. Przedstawiona jako stereotypowa nastolatka w okresie buntu, pierwszych chłopaków i eksperymentowania z makijażem, nie cierpi usposobienia siostry. Uważa, że jej opowiadania są beznadziejne i ewidentnie zazdrości Beth uwagi matki. Jednak między siostrami istnieje nierozerwalna więź. Mamy okazję zauważyć ją podczas wielu sytuacji w dalszych częściach filmu.

Aktorki, które zagrały obie dziewczyny, dobrze odzwierciedliły emocje, jakie mogą towarzyszyć ludziom w tak przerażających momentach. Z pewnością przyciągały uwagę widza, a także wykreowały konkretne postacie, które może nie są kultowe czy wybitne, ale nie są też przezroczyste czy po prostu głupie jak bohaterowie niektórych horrorów.

Doskonale dobrane dźwięki, wywołujące dreszcze na całym ciele, są umiejętnie połączone z nielicznymi, ale bardzo inteligentnie umieszczonymi straszakami (i chwała za to reżyserowi, bo odnoszę wrażenie, że współcześni twórcy horrorów stawiają sobie za punkt honoru, żeby jak najbardziej przestraszyć widza jump scare’ami, a przy tym w ogóle nie przywiązują wagi do sensu fabuły czy wyrazistych bohaterów).

Oczywiście ważną rolę spełniają tutaj też ruchy kamery, która jest dynamiczna, zwłaszcza w scenach walki czy ucieczki, i tym samym wzmaga uczucie strachu i dezorientacji. Zupełnie jakby widz na chwilę wszedł do głowy bohatera i patrzył jego oczami. Podczas scen grozy i wyczekiwania kamera zamierała, co budowało napięcie.

Pascal Laugier umiejętnie manipuluje oczekiwaniami widza, przedstawiając z początku pozornie niezwykle prostą i banalną fabułę, którą można znaleźć w co drugim mało odkrywczym horrorze. Z tą różnicą, że u Laugiera jedno z kluczowych wydarzeń pojawia się w pierwszych 15 minutach filmu. I bardzo dobrze, bo jest to jedna z potężnych zalet rozwoju fabuły w filmie grozy (ogromna ilość horrorów rozwija się dopiero po długich i mozolnych scenach przedstawienia postaci i przyszłego zła, które będzie nimi rzucać o ściany).

W Ghostland co kilkanaście minut widz odczuwa konsternację i zapewne zadaje sobie pytanie: „kto tu tak właściwie oszalał?”. Dodatkowo Laugier pozostawia odbiorcy pole do refleksji i interpretacji wydarzeń, co również jest wyjątkowe jak na kino grozy. Nie do końca jednoznaczny przebieg fabuły i liczne odwoływanie się do przeszłości lub przyszłości sprawia, że w pewnym momencie w filmie w ogóle nie można stwierdzić, czy widzimy retrospekcję, futurospekcję, czy fabuła płynie linearnie.

Istotą Ghostland  jest klimat grozy, a nie lęk przed wyskakującymi demonami i głośnymi dźwiękami. Przede wszystkim film Pascala Laugiera traktuje o tym, że prawdziwym zagrożeniem nie są siły nadprzyrodzone, dziwne zjawiska czy duchy, ale inni ludzie. Nieprzewidywalni, niebezpieczni ludzie. Bardzo często ciężko chorzy na umyśle. I to właśnie oni wywoływali niepohamowaną panikę i stres podczas oglądania. Trudno sobie wyobrazić bardziej niepokojący widok: dorosły człowiek, który jest ogromnych rozmiarów nawet jak na mężczyznę, ale właściwie wyglądający jak gigantyczny niemowlak, wydający z siebie niewyartykułowane dźwięki, bawiący się porcelanowymi lalkami i nie tylko lalkami… A wraz z nim postać w czarnych włosach, która na pierwszy rzut oka wygląda na kobietę, lecz jest grana przez mężczyznę (Kevin Power). Widz nawet nie wie, kim są tajemnicze osoby, poza tym, że to właśnie oni zagrażają bohaterom. I to jest meritum całej sprawy. Oglądający nie potrafi określić, czego dokładnie się boi. W teorii potrafi, bo przecież widać oprawców na ekranie i wszystko powinno być jasne. Ale dlaczego upośledzony mężczyzna i chuda kobieta wzbudzają takie przerażenie? No właśnie dlatego, że są dla widza nieprzystępni, nieobliczalni, niezwykle silni, nie zna ich, a do tego widzi ich osobliwe sylwetki w słabym świetle lamp, wśród setek porcelanowych twarzy i dziwnych antyków. Wspomniany wystrój miejsca, w którym rozgrywa się większość filmu, oczywiście w dużym stopniu przyczynił się do zbudowania klimatu grozy. Motyw lalek ubranych w kolorowe sukienki, wesoła muzyka co jakiś czas puszczana z gramofonu i wydarzenia, które rozegrały się wśród takiej scenerii, tworzą pokręconą, kuriozalną, a momentami wręcz groteskową rzeczywistość, z której wyłaniają się pobite i przerażone twarze ofiar oraz tajemnicze i zniekształcone twarze oprawców.

Ghostland  jest też rozważaniem nad ludzką psychiką. Mówi o tym, jak bardzo umysł potrafi się obronić przed traumą i przeżywanym koszmarem; jak działa adrenalina i wola walki o przetrwanie w kryzysowych sytuacjach oraz jak wiele człowiek może zaryzykować dla swojej rodziny: siostry, matki czy córki. Nie uświadczy się w tym filmie dziewczyny uciekającej z krzykiem przed otyłym mężczyzną w średnim wieku, trzymającym piłę mechaniczną, który jakimś cudem ma lepszą kondycję od młodego człowieka, a i pewnie od samego Usaina Bolta. Tutaj przedstawiono trudne decyzje, podjęte co prawda w strachu i panice, ale logiczne i mające przede wszystkim na uwadze uratowanie siebie i rodziny. Dodatkowo Laugier zadbał o to, aby w fabule nie było śmiesznych i absurdalnych sytuacji czy dziwnych decyzji bohaterów, którzy sami pchają się w objęcia demonów lub innych złowrogich istot. Wszystko w filmie było spójne (poza tym, że oczywiście można go zinterpretować na parę sposobów) i nie ma w nim ani jednej sceny, podczas której koneser horroru mógłby co najwyżej wybuchnąć śmiechem niż się przestraszyć.

Krótko jeszcze o samym zakończeniu Ghostland  (oczywiście bez spoilerów). Tutaj znów Laugier prowadzi grę z widzem, sugerując, że zakończenie będzie jak w większości horrorów: oklepane, nie wnoszące sobą absolutnie nic ciekawego, nie pozostawiające ani krzty miejsca do zastanowienia się nad istotą fabuły. Na szczęście jest to chwilowe i faktyczne zakończenie przywodzi na myśl bardziej koniec rodem z mrocznych thrillerów niż horrorów. Dopełnia ono idealnie całość filmu, lecz pozostawia (przynajmniej mi) jeszcze jedno pytanie bez odpowiedzi. Skłania też do ponownego rozważenia problemu przytoczonego wcześniej, czyli: „kto tu tak właściwie oszalał?”.

Klaudia Dzierugo

Korekta: Anna Felskowska

Udostępnij przez: