Cinerama - Córki Dancingu

Córki Dancingu

Świetny pomysł, który położono – a szkoda. Na pierwszy rzut oka wygląda to tak, że bardzo ambitny zamiar rozbił się o coś – może o budżet, może o brak doświadczenia. I rozbił się kompletnie. Wyszedłem z seansu nieco zgorzkniały. Bo z jednej strony lubię kino nostalgiczne. Z drugiej – było sporo niezłego humoru. Z trzeciej – pomysł na scenariusz jak najbardziej w porządku. Co nie zagrało?

Wszystko. Nostalgia jest sztuczna. Nie ma klimatu lat 80., jest jakaś nadbudówka. Dobra rekonstrukcja zresztą mało komu się udaje, ale to nie usprawiedliwia. W niektórych starych filmach niemieckie czołgi „Tygrys” robiono w taki sposób, że okładano blachami radzieckie T-34, żeby były bardziej „kwadratowe” i mogły udawać coś czym nie są. Jednak T-34 wciąż wystawał spod spodu. Tak samo wyglądają lata 80. w filmie Agnieszki Smoczyńskiej. Widać, że cała otoczka i nastrojowość to „obłożenie blachami” filmu, który jest produkcją z roku 2015 i bez sukcesu udaje coś czym nie jest. Nie próbuje nawet wyrwać się poza umowność. Brak feelingu. Poza tym nostalgia powinna mieć w składzie coś więcej niż kpinę. To sarkazm wymieszany z tęsknotą. Tu jest jedynie kpina.

Dwa – było sporo niezłego humoru, ale w podobnej ilości zaserwowano złe chwyty komiczne. Wiele momentów miało śmieszyć, a nudziło lub zniesmaczało.

Trzy – pomysł na scenariusz to jedno, a sam scenariusz, to już zupełnie co innego. Świetny początek: syreny wychodzą z wody uwiedzione piosenką graną przez chłopca na plaży. Inteligentne odwrócenie mitu. Aluzje do Balladyny i kilka innych tropów, wszystko to powoduje, że oczekuje się więcej. A potem dłużyzny, wstawki bez znaczenia dla dramaturgii, kiksy, jakieś dziwne, niewyjaśnione reakcje „z niczego”, a przede wszystkim kicz. Oczywiście kicz jest jednym z podstawowych materiałów, z których rzeźbi się kino ponowoczesne. Plus dla Córek dancingu za próbę zmierzenia się z nowoczesnym światowym kinem. Jednak tu kicz nie jest materiałem do przeróbki i remiksu, tu kicz jest po prostu kiczowaty w jak najgorszym rozumieniu tego słowa. Nie śmieszy, nie intryguje, nie wchodzi w grę z widzem.

Dobrze wypadają covery piosenek – klasyków lat 80. Są naturalne, grano je wtedy na prowincjonalnych potańcówkach właśnie w takich uproszczonych wersjach electro-pop i innych zbliżonych. Źle za to wypadają piosenki napisane specjalnie do filmu. Słabe teksty, bez nerwu, naładowane banałem i zwykle nie wnoszące nic do treści. Do tego wiele do życzenia pozostawia melodia utworów. Ten film nie zaproponuje żadnego hitu, żadnego nowego Over the Rainbow czy choćby Meluzyny.

Córki Dancingu

Kolejnym nieudanym elementem pozostają choreografie, zrealizowane w mało finezyjny sposób. Widać, że próbowano nawiązać do najlepszych wzorców i może właśnie dlatego robi to tak słabe wrażenie – bo przypomina nam o tych wzorcach, do których odwołuje się film. Poziom Ulicy szaleństw (sprzed siedemdziesięciu lat) lata świetlne oddzielają od Córek dancingu, które po prostu wypadają z kontekstu. Nawet nawiązania do teledysków z lat 80. nie ratują, za dobrze znamy takie klasyki jak Bad Michaela Jacksona, żeby zachwycić się ich polską wersją. Na tle wzorców sprzed trzydziestu lat choreografie Córek dancingu wypadają siermiężnie i nie da się tego wyjaśnić poetyką filmu, która poniekąd ukazuje siermiężność przywoływanej dekady.

Co z plusów? Film jest dość odważny obyczajowo i zrobiono to najczęściej bez popadania w nieudolną pornografię. Aktorzy grają naprawdę dobrze, tylko ich postacie zostały moim zdaniem źle skonstruowane. Nawet wątek tak niebezpieczny jak zoofilia nie razi, tu poradzono sobie w niebanalny sposób.

W całości jednak próba wydaje mi się nieudana. Szkoda, bo pomysł był dobry, a ambicje duże i nie można odmówić twórcom znacznego nakładu pracy, zwłaszcza przy charakteryzacjach. Ponad oceną samego filmu warto jednak odnotować, że polscy twórcy coraz chętniej czerpią z ponadgatunkowych wzorców kina światowego.

Sławomir Płatek

Udostępnij przez: