Star Wars Przebudzenie Mocy

Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy – rollercoaster wrażeń

Myślę, że uczciwym wobec czytelnika byłoby zaznaczenie na wstępie, że jestem całkiem nowa wśród fanów Star Wars. Całe życie unikałam filmowej sagi jak ognia tłumacząc, że – tutaj cytat – „to nie moje klimaty”. W związku z tym nie wiedziałam, kim jest Darth Vader (w życiu nie wpadłabym na to, że ma cokolwiek wspólnego z Anakinem Skywalkerem). Ponadto z całkowitym niezrozumieniem oglądałam pierwszy zwiastun, który najwierniejsi fani okrasili widokiem zapłakanego Matthew McConaugheya. Ogólnoświatowa radość związana z premierą Przebudzenia Mocy miała przejść obok mnie, a ponadto gdyby ktoś powiedział mi, że będę recenzować ten film na łamach „Cineramy”, popukałabym się w czoło… Jakże się cieszę, że dałam się wciągnąć do tego magicznego świata.

Odważny Abrams

Fabuła Przebudzenia Mocy ma miejsce ponad 30 lat od wydarzeń kończących Powrót Jedi. Jak się szybko dowiadujemy, przez ten czas Imperium zyskało na sile, przyjęło zupełnie nową nazwę i po raz kolejny spróbuje doprowadzić do zniszczenia Republiki, na czele której po raz kolejny stanęła Leia, nosząca teraz tytuł Generała. Co ciekawe – walka z ciemną stroną Mocy to nie jedyne jej zmartwienie…

Reżyserowanie kontynuacji sagi, która obrosła w legendę i zyskała sobie swego rodzaju kult, można śmiało porównać do rozbrajania bomby. Tego zadania podjął się J.J. Abrams – zarówno na płaszczyźnie reżyserskiej, jak i scenariuszowej. Potraktował serię z należytym szacunkiem, ale tchnął w nią też nowe życie i to właśnie dzięki niemu akcja filmu nie zwalnia ani na chwilę, a wydarzenia powodują u widza rollercoaster wrażeń, co potwierdzają naprzemienne salwy śmiechu i dźwięk wstrzymywanego oddechu u widzów zgromadzonych na sali kinowej. Nie ma czasu na zbędne dialogi i tani sentymentalizm. Reżyser stopniowo i sprawnie zapoznaje widza zarówno z tymi dobrze znanymi, jak i nowymi postaciami. Warto tutaj zaznaczyć, że te od dawna istniejące w ogóle nie straciły na swojej kultowości, a nowe do miana kultowych predysponują. Harrison Ford nie zagrał Hana Solo – on się nim stał i, co ważne, doskonale zaprezentował rozwój swojej postaci na przestrzeni 30 lat, jakie upłynęły między wydarzeniami z Powrotu Jedi a Przebudzeniem Mocy. Wciąż jest zawadiaką z ciętym językiem, ale jednocześnie stał się człowiekiem z bagażem doświadczeń, a jego nieśmiertelna relacja z Chewbaccą z pewnością sprawi, że niejednemu widzowi zaszklą się oczy.

Każde pokolenie ma swoją historię

W przypadku młodej krwi, jaka napłynęła do Gwiezdnych Wojen, w pierwszej kolejności wymienić należy Rey – uosobienie prawdziwej wojowniczki mającej w sobie coś z zadziorności młodej księżniczki Lei. Duża w tym zasługa zaskakująco dobrej gry aktorskiej Daisy Ridley – patrząc na pewność, z jaką porusza się na ekranie młoda Angielka trudno uwierzyć, że jest to jej debiut w wielkim świecie kina. Podejrzewam, że wielu fanom sagi spadł kamień z serca, gdy zobaczyli partnerującego Ridley Johna Boyegę. Jego doświadczenie aktorskie także nie jest zbyt wielkie, ale nie przeszkodziło mu to w wykreowaniu charyzmatycznej postaci, będącej jednocześnie źródłem największej, zaraz obok BB-8, liczby humorystycznych wstawek w filmie.

Jeżeli już o BB-8 mowa – niewielki, szybki droid od pierwszych minut stał się jedną z najbardziej kluczowych postaci w filmie. Jest niemożliwie uroczy, wręcz słodki, ale – na całe szczęście – w subtelny, wyważony sposób. Na ekranie pojawiał się bardzo często, lecz jego obecność nie powodowała u mnie uczucia przesytu. BB-8 z pewnością ma szansę stać się, podobnie jak C3P0 i R2D2, legendą uniwersum Gwiezdnych Wojen. Sądząc po reakcjach widzów zgromadzonych na premierowym pokazie – ich aprobatę i sympatię już zdążył sobie zaskarbić.

Słabsza strona Mocy

Dużo mniej przekonująco wypadła cała galeria postaci po ciemnej stronie Mocy, z Kylo Renem na czele. Na początku intrygujący i budzący autentyczną grozę z czasem coraz bardziej tracił, by pod koniec bardziej przypominać dziecko we mgle, aniżeli antagonistę z krwi i kości. Jeszcze gorzej wypadła kapitan Phasma (w tej roli Gwendoline Christie). Z zastępu szturmowców nie wyróżniała się praktycznie niczym poza faktem, że miała do wypowiedzenia kilka kwestii i jej pancerz miał inną barwę. Dużo lepsze wrażenie zrobił za to do złudzenia przypominający Adolfa Hitlera generał Hux. Gdyby scena jego przemowy została wyprodukowana w czerni i bieli, a szturmowcy nie mieli na sobie kostiumów można by pomyśleć, że oglądamy fragment filmu historycznego, którego akcja dzieje się w czasach II wojny światowej. Jest to nie pierwsza zresztą analogia do III Rzeszy w całej serii.

Star Wars Przebudzenie Mocy2

Technicznie rzecz biorąc

Mówiąc o Gwiezdnych Wojnach, nie sposób nie poruszyć tematu efektów specjalnych i całokształtu rozwiązań technicznych. W tej kwestii moja obawy były najmniejsze. Jak się później okazało, całkiem słusznie. Przebudzenie Mocy to kawał emocjonującego widowiska, które dosłownie wbiło mnie w fotel i sprawiło, że w wielu momentach zaciskałam pięści, patrząc, jak dwie strony Mocy ścierają się w międzygwiezdnych bataliach. Świat przedstawiony w filmie tętni życiem, wypada zaskakująco naturalnie (w przeciwieństwie do przesadnie skomputeryzowanej nowej trylogii, nad którą pastwią się krytycy i o której również chciałabym zapomnieć). Tym samym nie potwierdziły się moje obawy co do tego, jakoby nowe Gwiezdne Wojny mogły stać się komputerową autoparodią. Moje zastrzeżenia wzbudziła jedynie postać głównodowodzącego Snoke’a – nie jestem do końca przekonana, czy wygenerowanie go w formie cyfrowej było słusznym posunięciem.

Ścieżką dźwiękową po raz kolejny zajął się John Williams. Po pompatycznym utworze będącym tłem dla zwiastuna filmu, można było spodziewać się czegoś znacznie bardziej epickiego. Warstwa wizualna produkcji okazała się na tyle zajmująca, że żaden (za wyjątkiem tego, który stanowił tło dla sceny końcowej) z motywów muzycznych nie był na tyle dobry, by przykuć moją uwagę i sprawić, bym po powrocie z kina spróbowała odnaleźć i przesłuchać go jeszcze raz.

Przebudzenie Mocy – Oczekiwanie na przyszłość

Jak mogę podsumować film, który sprawił, że pomimo późnej pory (około 3 nad ranem), jeszcze przez ponad godzinę siedziałam i myślałam nad tym, co właśnie zobaczyłam? Krótko i konkretnie: Moc była z twórcami. W dodatku jest na tyle silna, by przyciągnąć mnie do kina na kolejny seans – naprawdę chcę przeżyć to wszystko jeszcze raz. Myślę, że Przebudzenie Mocy jest właśnie tym, czego oczekiwali najzagorzalsi miłośnicy Gwiezdnych Wojen na świecie – połączeniem nawiązań do tego, co już kiedyś widziano, z czymś zupełnie nowym i odświeżonym. Jestem pewna, że głosów zachwytu nad siódmym epizodem będzie tylko przybywać, a film (i cudownie sfotografowane zakończenie) to tylko zalążek kolejnych frapujących przygód, na które zaczyna się czekać wraz z pojawieniem się napisów końcowych.

Anna Pilarska 

Udostępnij przez: