W samym sercu morza – odwieczny konflikt człowieka z naturą
Moby Dick Hermana Melville’a to światowej sławy arcydzieło literatury. Najeżona religijną symboliką opowieść o polowaniu na legendarnego białego wieloryba rozpala wyobraźnię rozmaitych twórców od ponad 150 lat. Doczekała się ponad 10 ekranizacji, co może kazać zastanowić się nad celowością następnej. Wbrew pozorom W samym sercu morza nie powiela jednak fabuły dzieła amerykańskiego pisarza. Przeciwnie – to prawdziwa, opowiadana w filmie, historia statku wielorybniczego Essex była jednym z głównych źródeł inspiracji Mellville’a. Jak wypadło przełożenie jej na język filmu?
O ludzkiej wytrwałości
Ron Howard lubuje się w tworzeniu filmów obrazujących determinację i upartą naturę człowieka. Miejscami gorzkie i krytyczne wobec naszych słabości na koniec zostawiają nas z poczuciem dumy i pokrzepienia. Zarówno Apollo 13, Piękny umysł, jak i Wyścig, łączy przede wszystkim jedno – ukazanie, jak wielkimi możliwościami jesteśmy obdarzeni i jak wiele możemy dokonać właściwie je wykorzystując. Nie inaczej jest z W samym sercu morza, gdzie początkowo ukarani za arogancję bohaterowie odnajdują w sobie siłę, by stawić czoła nieokiełznanym siłom natury. Czy Howardowi udało się powtórzyć sukces Wyścigu? Opinie są podzielone, spora część krytyków nie kryje rozczarowania produkcją. Moje zdanie jednak dość mocno odbiega od recenzji, które miałem okazję przeczytać.
Legenda o białym wielorybie
Odbiór filmu zależy w dużej mierze od dostrzeżenia i zaakceptowania konwencji – nie każdego jednak ona przekona. Najczęstsze zarzuty dotyczą braku głębi w fabule i niedostatecznie rozbudowanych bohaterów. To poniekąd prawda, ale – o dziwo – niekoniecznie wada. Cała historia zostaje przedstawiona z perspektywy jednego z członków załogi pechowego statku. Nieodwracalnie odmieniony przez koszmar, który przeżył, po raz pierwszy zdobywa się na odwagę, by te wydarzenia zrelacjonować. Jego słuchaczem jest zaś młody pisarz, szukający materiału do swojej powieści.
Głównym bohaterem opowieści jest Owen Chase, pierwszy oficer na Essex (Chris Hemsworth). To człowiek całym sercem oddany morzu. Podróż w nieznane, kierowanie kapryśną załogą, polowania na morskie giganty – żegluga rozpalała jego wyobraźnię od małego. „To jedyne, co potrafię” – wyznaje żonie tuż przed udaniem się na kilkunastomiesięczny, niebezpieczny rejs. Istotnym punktem fabuły jest konflikt Owena z butnym kapitanem statku, który swoją funkcję otrzymał nie dzięki doświadczeniu, a rodzinnym koneksjom. Prawdą jest, że relacja między mężczyznami została nakreślona grubą kreską w odcieniach czerni i bieli. W historii raczej na próżno szukać subtelności, którą zastąpiła tu widowiskość. Nie uważam jednak, by czyniło to z filmu artystyczną wydmuszkę. Należy bowiem pamiętać, że narrator opowieści brał w niej udział będąc młodym chłopcem. Nie jest więc zaskoczeniem, że idealizuje Chase’a, a konflikt z kapitanem postrzega jednostronnie. Wiarygodna jest też mitologizacja jego przeżyć, przedstawiająca czysto subiektywną wersję wydarzeń. Od katastrofy Essex minęły dekady – po tak długim czasie wspomnienia nie budują rzetelnej relacji, a raczej legendę. Kiedy przyjmiemy taką perspektywę, wszelkie uproszczenia zyskują przekonujące uzasadnienie. Zostajemy wówczas z chwytającym za serce romantycznym widowiskiem poruszającym kwestię przekraczania granic swoich możliwości. W żadnym razie nie jest to laurka na cześć wielorybników – uwypuklana jest także ich arogancja, a sceny polowań budzą mieszane uczucia. Z jednej strony niesłychana brawura i wytrwałość, z drugiej ewidentne okrucieństwo tego procederu. Podobnie jest z głównym bohaterem opowieści, Chasem. To człowiek honoru o wielkim sercu – jednocześnie jednak niesłusznie przeświadczony o swojej wyższości nad naturą i dość egoistycznie wystawiający swoją rodzinę na próbę. Lekcja pokory, którą otrzyma od morskiego żywiołu, jest istotnym elementem filmu, idealnie wpasowującym się w baśniowo-legendarną konwencję.
Olśniewający majestat
To dobry moment, by poruszyć kwestie techniczne. Zdjęcia Doda Mantle’a (Slumdog, Wyścig) są niezaprzeczalnie imponujące. Bardzo sprawnie ukazują też surowość warunków, w jakich żyją bohaterowie. Mam jednak mieszane odczucia odnośnie użytych filtrów i nierzadko oczywistego „studyjnego” pochodzenia filmowych ujęć. Początkowo uznałem to za wadę podważającą poczucie wiarygodności przedstawionych scen. Po jakimś czasie jednak byłem skłonny uznać tę wizualną cukierkowość jako element konwencji morskiej baśni. Zastrzegam jednak, że, podobnie jak w przypadku trylogii Hobbita, nie wszystkich to przekona. O tego typu rozterkach nie ma mowy podczas scen z wodnym antagonistą. Wszelkie wątpliwości zastępuje wówczas połączenie grozy z zachwytem. Majestat i pierwotna siła białego wieloryba są wręcz namacalne. Godne pochwały jest również oszczędne dawkowanie wspomnianych scen – dzięki temu zyskują na znaczeniu i wyjątkowości.
Morscy pionierzy
Należy pochwalić także dobór i pracę obsady. Chris Hemsworth miał już okazję pracować z Howardem przy Wyścigu i ponownie pokazał, że stać go na więcej niż bycie bożyszczem nastolatek w marvelowskich produkcjach. I nie mówię tu nawet o niezwykle imponującej utracie wagi, a o charyzmie jaką nadał swojej postaci. Warto również wspomnieć o Brendanie Gleesonie (Thomas Nickerson, ocalały z katastrofy) oraz Benie Whishaw (młody Herman Melville) – obaj bardzo skutecznie poprowadzili ramę narracyjną filmu. Rozczarowała mnie nieco marginalność postaci Cilliana Murphy’ego – aktor jego kalibru zasługuje na większą rolę.
Podsumowując, odbiór najnowszego obrazu Rona Howarda w dużej mierze zależy od podejścia widza. Przyjąwszy opisany przeze mnie punkt widzenia, W samym sercu morza to poruszająca i inspirująca historia o walce z żywiołem i niezłomności ludzkiej woli. Jeśli jednak nie przemawia do Was takie podejście, to prawdopodobnie odbierzecie film jako pozbawioną głębi, urokliwą opowiastkę. Myślę jednak, że warto przekonać się o tym osobiście, rezygnując z cynizmu na rzecz podstawowej zdolności do zachwytu.
Mikołaj Lewalski