Problematyka reprezentacji Zagłady, czy to literackiej, czy filmowej zajmuje badaczy i artystów właściwie już od czasu zakończenia II wojny światowej. Z początku zastanawiano się nawet, czy w ogóle powinno się nadawać tak traumatycznym doświadczeniom artystyczny kształt, czy przedstawiać je po prostu jako suchą relację faktów, stroniąc od jakichkolwiek zabiegów formalnych. Do dziś nie istnieje żaden uprzywilejowany, jedyny słuszny sposób ukazywania Zagłady.

Filmy dokumentalne dotykające problematyki Holocaustu nie zakorzeniły się tak mocno w świadomości widzów, jak dzieła o charakterze fabularnym. Shoah (Claude Lanzmann), Noc i mgła (Alain Resnais), Młyny śmierci (Billy Wilder) to tytuły, które nie są obecnie tak dobrze znane jak Lista Schindlera, W ciemności, czy Chłopiec w pasiastej piżamie.

Wyjątkowo trudny do zrecenzowania film. Już przy Karbali miałem problem z postawieniem się w pozycji widza, który nie jest obciążony osobistymi sentymentami, widza, który patrzy na film jako na dzieło kinematografii, a nie na opowieść o swoim kraju i swoich krajanach. Przy Azylu rzecz jest jeszcze trudniejsza. Historia ta jest bowiem chyba pierwszym tak donośnym głosem z zagranicy oddającym szacunek Polakom za ich postawę podczas II wojny światowej. Mało tego. Pomimo istnienia takich obrazów jak Niepokonani (2010, reż. Peter Weir) nigdy nie dotknięto tematów najbardziej nośnych, mianowicie Holokaustu w sposób choć odrobinę przychylny dla tego pechowego kawałka świata, jakim jest Polska. O temat zahaczył co prawda Roman Polański w Pianiście, ale z zupełnie innej strony. Trzeba też pamiętać o filmach w istocie antypolskich, jak np. Lista Schindlera.

Powszechnie wiadomo, że obieg festiwalowy podnosi rangę filmu i daje szanse na szerszą dystrybucję. Dzięki festiwalowym nagrodom reżyserzy zyskują prestiż artystyczny, co zapewnia ich dziełom szerszą dystrybucję. Niestety powyższe zjawiska nie są regułą. Wielka szkoda, bo z tego powodu widzów omija szereg znakomitych obrazów. Remember (2015) Atoma Egoyan zdaje się być tu znakomitym przykładem.

Ostatnimi czasy kino przedstawiające temat Holocaustu opanowała wtórność i stagnacja. Każdy kolejny film sakralizował i uwznioślał wydarzenia mające miejsce w obozach, a ludzi w nich przebywających dzielił na złych strażników i biednych, skazanych na zagładę więźniów. Wszystkie te konwenanse postanowił przełamać László Nemes – dokonał tego w swoim debiutanckim filmie, nominowanym do Oscara Synu Szawła.