Historia tajemniczego mordercy, którego znakiem rozpoznawczym jest śnieżny bałwan oraz tropiącego go detektywa po przejściach, to obiecujący pomysł na klimatyczny i surowy thriller. Film nakręcony na podstawie powieści norweskiego pisarza Jo Nesbo, dzięki gwiazdorskiej obsadzie, miał duży potencjał na stanie się jednym z hitów kinowych tej jesieni. Co poszło nie tak?

Ilu reżyserów, tyle wizji – to stwierdzenie trafne jest także w odniesieniu do ekranizacji dzieł renesansowego dramaturga. William Szekspir stanowił inspirację dla reżyserów już we wczesnym okresie kinematografii i pozostaje nią po dziś dzień, na co dowodem są liczne próby zaadaptowania jego twórczości na potrzeby filmów, w tym ta ostatnia – Makbet w reżyserii Justina Kurzela.

Pośród zagorzałych wielbicieli szekspirowskiego uniwersum, po ogłoszeniu wiadomości o kolejnej ekranizacji jednego z najwspanialszych utworów dramaturga ze Stanfordu – Makbeta – mogliśmy zaobserwować dwie reakcje. Pierwsza z nich objawiała się uśmiechem na twarzy. Jednak po chwili głębszego zastanowienia uczucie szczęścia przeobrażało się w podejrzliwość.

Na przestrzeni kilku ostatnich lat zauważyć można ponowne zainteresowanie tematyką Dzikiego Zachodu. Dość wspomnieć takie produkcje jak: Propozycja (2005), Zabójstwo Jesse’ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda (2007) czy Prawdziwe męstwo (2010) – przy którym notabene można doszukać się duchowego pokrewieństwa dzieła Macleana. Współcześnie western porusza się na zupełnie innej orbicie: klasycznie, nastawiony był na ukazanie walki dobra ze złem, dominowały w nim pościgi konne, widowiskowe strzelaniny, napady na dyliżanse, konflikty wojenne z Indianami (mocno upraszczając) – obecnie eksploruje płaszczyznę psychologiczną; narracja z tego względu jest często spowolniona na rzecz głębszego sportretowania poszczególnych postaci, estetyka zaś skupia się na wizualnych detalach, wzbogacając dzieło o wymiar metaforyczny, symboliczny, czy poetycki.