Żeby dowiedzieć się, kim jest Deadpool, koniecznie należy zacząć od tego, kim nie jest. Choć pochodzi z rodziny Marvela, zdecydowanie nie jest superbohaterem. Owszem, można go określić jako super – był obiektem eksperymentów, w wyniku których: 1) zyskał zdolność do niezwykle szybkiej regeneracji, 2) zdecydował się wcisnąć w czerwony lateksowy kostium, 3) oraz przemianować się z Wade’a Wilsona na Deadpoola. Nie nadstawia jednak karku w imię ideałów, nie wierzy w dobro wspólne, ważne jest tylko dobro własne bądź najbliższych. Nie wygłasza wzniosłych frazesów, tylko swoją, przeważnie niecenzuralną, prawdę – bolesną jak cios w splot słoneczny. Nie uznaje żadnych zasad, prócz tych przez niego ustalonych, które z rozpędu też zdarza mu się łamać. Żeby nie było więc żadnych wątpliwości – w lateksie czy nie, Wade Wilson, aka Deadpool, NIE jest bohaterem.

Dobrze, gdy to już jest jasne, możemy przejść dalej.

Podczas lektury gazet i oglądania telewizji mam ostatnio poczucie wszechogarniającego wpływu polityki i konfliktu światopoglądowego. Wybierając się do kina, mam ochotę odpocząć od tego zgiełku. Nienawistna ósemka – film reżysera, który był dla mnie zawsze bogiem, nie pozwala mi na chwilę wytchnienia, zaskakująco próbuje opowiedzieć o dzisiejszej Ameryce. Czy postmodernistyczny pastisz pasuje do takich historii? Czy nie doprowadziło to do wtórności najnowszej produkcji Quentina Tarantino?

Ten film nie zapowiadał się szczególnie obiecująco. Legenda kina, Robert De Niro, jako świntuszący staruszek o mentalności gimnazjalisty. Gwiazda High School Musical, Zac Efron, w roli młodego prawnika na życiowym rozdrożu. Umiarkowanie zabawny zwiastun – a te zazwyczaj zawierają najlepsze żarty. Dan Mazer na reżyserskim stołku również nie napawał wielkim optymizmem – w moim odczuciu jeden z trzech jego żartów okazuje się zabawny. Nasuwa się więc pytanie: czy film przerósł mizerne oczekiwania? Miejscami.