Może pochwalić się wygraną najbardziej prestiżowych filmowych nagród, szerokim spektrum tematyki, podejmowanej w filmach, ale przede wszystkim – talentem i umiejętnością przeistaczania się w zależności od typu podejmowanej roli. Filmy, w które się angażowała, opowiadały często odrębne historie, różniły się także konstrukcją i rozmachem – od kameralnych produkcji w rodzimej kinematografii, po wielowątkowe, wysokobudżetowe produkcje amerykańskie. W ostatnim czasie francuską aktorkę można było oglądać w ekranizacji szekspirowskiego dramatu w reżyserii Justina Kurzela, w którym wcieliła się w postać bezwzględnej Lady Makbet.

Przyznaję się bez bicia: moja znajomość serii Rocky kończy się na pierwszej części. Nie jestem też wielkim fanem filmów sportowych i oglądam je raczej sporadycznie. Na Creed wybrałem się więc bez legendy kinowego boksu w sercu i bez szczególnych oczekiwań. I wiecie co? Po seansie momentalnie nabrałem ochoty na nadrobienie zaległości. Emocjonalnie obraz Ryana Cooglera porwał mnie całkowicie. Przepełniający serce podziw i ściskające gardło wzruszenie – już po kilku minutach kibicowałem bohaterom jakbym był jednym z nich.

Gdy chodziłam do podstawówki, w Polsce zaczęły pojawiać się pierwsze supermarkety. Nie mieszkałam w mieście, raczej w niewielkiej miejscowości, więc wyprawa do nich była wręcz mityczną podróżą. Pamiętam, jak koleżanki i koledzy opowiadali o tych wielkich przestrzeniach, na których można było znaleźć niemal wszystko. W prawie każdy poniedziałek, gromadzili się w kółku i opowiadali, który z łódzkich supermarketów odwiedzili w weekend. Czekałam więc z niecierpliwością, aż rodzice zabiorą mnie na duże zakupy do dużego sklepu w dużym mieście. Jednak na pierwszą wyprawę wybrałam się z dziadkami, którzy pojechali na przedświąteczne zakupy. Wtedy też supermarket był czymś niesamowitym. Ogrom zabawek, słodyczy, ubrań. Choć mnie najbardziej fascynował dział z książkami i filmami. Tyle było ich w jednym miejscu! Jednak czar szybko prysł – przy którychś z kolei zakupach, ogrom przestrzeni i możliwości wyboru przytłaczał. Nawet mnie, dziecko, które uwielbiało przechadzać się kolejnymi alejkami. Wtedy też zatęskniłam za naszymi lokalnymi, małymi sklepikami, w których wraz z braćmi odkrywaliśmy książeczki, klocki lego czy modele do sklejania: zdani na łaskę sprzedawców, którzy nie rzucali wszystkiego, co dostępne na rynku, a selekcjonowali – to w końcu od nich zależało, co mali odkrywcy znajdą tym razem i na co naciągną babcię.

Hollywoodzkie wytwórnie filmowe rzadko odnoszą sukcesy podczas produkcji remake’ów, szczególnie gdy są to produkcje zagraniczne. Tak też się stało w wypadku tego filmu, choć daleko mu do klęski. Sekret w ich oczach odwołuje się do zdobywcy Oscara z 2009 roku – obrazu w reżyserii Juana José Campanelli, pt. Sekret jej oczu (El secreto de sus ojos). Podczas gdy argentyński oryginał rzeczywiście może być nazwany przekonującym i zajmującym thrillerem, amerykański następca stanowi tylko jego o wiele bardziej uproszczoną wersję, która nie wnosi żadnej wartości dodanej.

Zacznę, proszę wybaczyć, od prywatnej dygresji, która jednak poprowadzi do sedna. Otóż w połowie lat 80. cała dzielnica, na której się wychowywałem, była owładnięta mitem roweru BMX. W pewnym wieku kupowało się dżinsy w Pewexie, kasety Maxell (najlepiej chromowe), przesiadywało u znajomych posiadaczy odtwarzaczy video, oglądało Commando, a poza tym wszystkim – jeździło się na rowerach. Był to czasem Pelikan, innym razem Zenit, ale najczęściej Wigry (miały numery od 1 do 5, i nikt nie wiedział, czym właściwie się różnią). Ot – siermiężna rzeczywistość późnej PRL, gdzie wszyscy wiedzieli, czym są spodnie Levis 501 i czym jest rower BMX, ale nosili „texasy” i jeździli na serii „wigry”. I marzyli o BMX, ale tego nie posiadał nikt, kto nie miał zaawansowanych znajomości na Zachodzie.

Myślę, że mogę bezpiecznie założyć, iż spora część z Was nieszczególnie rozumie mechanizmy funkcjonowania światowej giełdy, nie mówiąc już o uważaniu tego tematu za interesujący. Tak to wygląda w moim przypadku i mniej więcej tymi słowami wita widza Ryan Gosling w The Big Short. Poziom skomplikowania ekonomii, mnogość onieśmielających terminów i natłok danych mogły uczynić nawet tak nośny temat, jakim są kulisy ostatniego kryzysu gospodarczego, kompletnie nieprzyswajalnym. Kojarzony przede wszystkim z komediami, Adam McKay wykorzystał jednak swoje wieloletnie doświadczenie, by przedstawić złożony proces w sposób lekki i zabawny.