Jeszcze dzień życia – Cesarz reportażu [Recenzja]
Jeszcze dzień życia (2018, reż. Damian Nenow, Raul de la Fuente)
Cesarz reportażu – takim przydomkiem określano Ryszarda Kapuścińskiego, wybitnego pisarza, reportażystę, fotografa, z wykształcenia będącego historykiem.
Na podstawie jego książki Jeszcze dzień życia, będącej wspomnieniami pisarza z okresu, kiedy był korespondentem podczas wojny domowej w Angoli w 1975 roku, Damian Nenow i Raul de la Fuente wyreżyserowali film pod tym samym tytułem. Szkoda, że nikt przez tak długi czas nie wykorzystał elementów jego życiorysu, czy książek, które mogłyby być doskonałym materiałem na niejeden scenariusz filmowy.
Gdy Ryszard skończył siedem lat wybuchła druga wojna światowa, co miało niewątpliwy wpływ na jego późniejsze zainteresowania konfliktami zbrojnymi. Pracował dla PAP jako stały korespondent zagraniczny, miedzy innymi dokumentował upadek cesarstwa w Etiopii i Iranie.
Ekranizacja powieści Jeszcze dzień życia jest owocem jego pobytu w Angoli podczas walk narodowo wyzwoleńczych. Obrazuje jedno z najniebezpieczniejszych zajęć, jakim jest praca korespondenta wojennego.
W przypadku Ryszarda było to o wiele trudniejsze zadanie, ponieważ nie był on typowym neutralnym reporterem, co dodatkowo zwiększało ryzyko misji. Ponieważ bohater był emocjonalnie zaangażowany w sprawę, to wielokrotnie przekraczał kompetencje reportera, aby osiągnąć zamierzony cel. Czyżby wspólna data odzyskania niepodległości dla Polski i Angoli (11 listopada) nie była przypadkowa? (to oczywiście luźna dygresja)
W filmie świetnie zostało pokazane, że dziennikarz relacjonujący działania wojenne, aby dotrzeć do jądra ciemności, musi wykazywać się specyficznymi cechami charakteru, mieszanką odwagi graniczącej z szaleństwem.
W ekranizacji która jest formą kolażu narracji animacyjnej i dokumentalnej, będąc jednocześnie relacją reporterską, świetnie przedstawiono balans między życiem a śmiercią, w momencie wejścia pomiędzy zakulisowe działania wrogich sobie sił.
Relacje naocznych świadków nakręcone w formie dokumentalnej, podkreślają dramatyczny realizm sytuacji, uwiarygodniają całą historię. Część animowana świetnie sprawdza się w abstrakcyjnym przedstawianiu działań wojennych w różnych nietypowych miejscach, czy onirycznych wizjach i może być dobrze odebrana przez widzów młodszego pokolenia. Jednak moim zdaniem trochę zubaża film, tzn. nie służy przedstawianiu w sposób dosadny okropieństw wojny, którym towarzyszyć by mogły piękne plenery Angoli. Dla tego typu historii, bardziej odpowiednią byłaby klasyczna forma kina sensacyjnego. Dla przykładu warto wspomnieć o dekady wcześniejszy, genialny przykład filmu, o podobnej tematyce – Salvador z 1986 w reżyserii Olivera Stone’a.
Jednak pomimo tych niedociągnięć film miejscami obfituje we wzruszające momenty i epatuje porażającym dramatyzmem. Czuć tragiczne położenie, nadzieję oraz jej utratę, chociaż podczas oglądania czuje się pewien niedosyt powstały poprzez niewykorzystanie potencjału tej historii. Ryszard Kapuściński miał dar zjednywania sobie ludzi, czego nie wyeksponowano we właściwy sposób, a co było niezmiernie ważne ponieważ ten dar pomagał mu zdobywać informacje i przyjaźnie, dzięki którym mógł eksplorować obszary pozostające w marzeniach innych dziennikarzy. Animacja odbiera też możliwość przedstawienia osoby samego Kapuścińskiego i jego “zdjęciowej” mimiki która była dla niego bardzo charakterystyczna, ponieważ zazwyczaj jego twarz rozświetlał uśmiech.
Genialnym pomysłem jest umieszczenie oryginalnych zdjęć w filmie, wykonanych przez samego bohatera, które oprócz wartości historycznej powodują wzruszenie. Nagroda należy się dla de la Fuente za dokumentację autentycznych postaci które pamiętają Ryszarda. Zarówno ich relacje, jak i te samego bohatera zadają pytanie i jednocześnie dają odpowiedź na pytanie: kto tak naprawdę jest odpowiedzialny za tę sytuację.
Myślę, że trzeba docenić to, iż twórcom zrobienie filmu zajęło dziesięć lat i to, że jako pierwsi zekranizowali epizod z życia wrażliwej osoby jaką był Kapuściński. Niewątpliwie jest to kino poszerzające nasze horyzonty i warto pójść na ten film, chociażby po to, aby oddać hołd wielkiemu człowiekowi i nietuzinkowemu reporterowi.
Marcin Makara