Columbo, czyli serial ponadczasowy
Fajny film wczoraj widziałem. A raczej odcinek serialu. I choć z perspektywy kogoś tak młodego jak ja produkcja ta musiała powstawać w czasach, kiedy dinozaury nie korzystały jeszcze nawet z komputerów (czyli lata siedemdziesiąte i dziewięćdziesiąte), to wciągnąłem się. Resztę dnia spędziłem na oglądaniu “jeszcze jednego odcinka”. Po tym byłem już przekonany, że Columbo jest serialem ponadczasowym.
Klasyka na odwrót
Po pierwsze jest to serial kryminalny. Praktycznie wszystkie sprawy, którymi zajmuje się tytułowy porucznik, to zabójstwa, a jak dobrze wiadomo, kiedy ktoś umiera, to jest ciekawie. Aby było jeszcze ciekawiej, Columbo zrealizowano jako “odwrócony kryminał”. Odcinek zawsze zaczyna się przedstawieniem mordercy, jego motywu i finezyjnie skonstruowanego planu morderstwa. Zagadką jest to, jakie błędy popełnił i jak do prawdy dotrze policjant. Widz może więc czerpać przyjemność nie tylko z oglądania przebiegu morderstwa, lecz także z tworzenia własnych teorii na temat tego, gdzie tym razem potknął się antagonista. Mnie osobiście rzadko udawało się zgadnąć, ale w końcu od tego mamy głównego bohatera.
To właśnie on – porucznik Columbo – czyni produkcję wyjątkową. Posiada tę cudowną właściwość, że zawsze ma rację (przypomina więc współczesnych serialowych protagonistów, takich jak dr House, Ojciec Mateusz, czy wiecznie żywy Sherlock Holmes), ale to osobowość i metody działania są tym, co czyni go jedynym w swoim rodzaju. Przyjeżdża na miejsce zbrodni swoim starym, rozpadającym się samochodem, wszędzie chodzi w przetartym prochowcu z mnóstwem kieszeni. W jednej trzyma notes, w innej jajka na twardo, bo nie zdążył zjeść śniadania. Z rozczochranymi włosami, zasłaniając usta ręką podczas ziewania, rozgląda się w poszukiwaniu śladów. W końcu zadaje parę pytań, dodając, że są potrzebne tylko do wykonania papierkowej roboty. Morderca jest spokojny. Nie ma szans, żeby ktoś taki rozgryzł jego zawikłany plan. A przynajmniej tak mu się wydaje.
“Just one more thing…”
Peter Falk idealnie odegrał rolę porucznika inspirowanego postacią śledczego Porfirego ze Zbrodni i kary, ale budzącego sympatię zamiast niepokoju. Udaje rozkojarzonego do granic możliwości, zmęczonego i mającego problem z rozumieniem najprostszych faktów. Tak naprawdę jednak jego oko chwyta każdy szczegół. Gdy już ma wyjść, a czujność przestępcy zostaje uśpiona, “nieporadny” Columbo zatrzymuje się w progu, drapie po głowie i zadaje “jeszcze jedno pytanie”. Okazuje się, że jest to wyjątkowo celne pytanie, wskazujące jakąś nieścisłość w przedstawionej przez mordercę wersji wydarzeń. Od tej chwili detektyw staje się wręcz prześladowcą podejrzanego – pojawia się bez zapowiedzi w najróżniejszych momentach jego życia i pod różnymi pretekstami, a przy okazji, jakby od niechcenia, wspomina o kolejnych nieścisłościach, często wciągając swoją “ofiarę” w dyskusję. Przestępca przechodzi fazę irytacji, aż zaczyna dostrzegać zagrożenie w postaci porucznika, ale jest już za późno. W momencie kulminacyjnym Columbo wychodzi już ze swojej roli i spokojnie tłumaczy swój tok rozumowania, wykłada wręcz, gdzie został popełniony błąd. Czasami, gdy brakuje mu dowodów, manipuluje przestępcą tak, aby ten sam się wydał. W skrócie – show logicznego myślenia i wyciągania wniosków.
Wszystkie odcinki, jak już wspomniałem, są zbudowane bardzo podobnie, a sam serial przepełniony jest powtarzającymi się motywami, jednak są one wykorzystywane jako swego rodzaju rolling-joke’i. Możemy więc włączyć dowolny odcinek, zrelaksować się i poczuć jak u siebie w domu.
Jan Saczek