Nick Cave rozpoczyna narrację od wygłoszenia stwierdzenia „Pod koniec XX wieku przestałem być istotą ludzką. To niekoniecznie źle, tak po prostu jest”. To zdanie oddaje w pełni charakter obrazu i pokazuje, że nie mamy do czynienia z typowym filmem dokumentalnym, jak na przykład Pearl Jam Twenty z 2011 roku, którego twórcy bez problemu zmieścili się w ramach konwencji. Różni się też zasadniczo od głośnego w 2012 roku filmu dokumentalnego Sugar Man

Babadook w reżyserii Jennifer Kent opowiada historię Amelii (Essie Davis), która zmaga się z niesfornym synem, Samuelem (Noah Wiseman). Chłopak twierdzi, że w ich domu mieszkają potwory. Z początku sceptyczna Amelia zmienia swoje podejście do słów syna, gdy w mieszkaniu pojawia się tajemnicza czerwona księga, zawierająca obrazki z tytułowym Babadookiem i niepokojące komentarze. Na pierwszy rzut oka ten australijski horror wydaje się odwoływać do najbardziej popularnych toposów filmów grozy. Mamy w nim obdarzone “widzeniem” dziecko, nocne potwory i samotny dom na skraju drogi. Jednak wraz z rozwojem akcji jesteśmy coraz bardziej pewni, że Babadook jest filmem innym – metaforycznym i z ambicją na awansowanie gatunku do miana sztuki.

Czytając zapowiedzi filmu Earl i ja, i umierająca dziewczyna, byłem przekonany, że będzie to opowieść podobna do filmu Gwiazd naszych wina. Ot, kolejna adaptacja książki o nastolatkach, których życie zmienia się przez straszliwą chorobę i którzy w obliczu śmierci zaczynają darzyć się uczuciem. Szczęśliwie, nie do końca miałem rację.

Większość osób, gdy słyszy nazwisko Jamesa Franco, kojarzy je z komediowymi rolami lub Harrym Osbornem z filmowej trylogii Spider-Mana. Aktor jednak niejednokrotnie udowodnił, że potrafi wziąć na barki dużo cięższe role, a nawet jest w stanie udźwignąć cały film, jak to było w przypadku 127 godzin, co zresztą zakończyło się nominacją do Oscara za pierwszoplanową postać. Świadczy to o tym, że James Franco jest aktorem bardzo wszechstronnym, ale niestety często niedocenianym.

Subtelna, a zarazem silna. Obdarzona nieprzeciętną urodą oraz wybitnym talentem aktorskim. Kiedyś z Wysp Brytyjskich mogła jedynie pomyśleć o udziale w hollywoodzkiej produkcji, teraz ma to na wyciągnięcie ręki – mowa tu o angielskiej aktorce Carey Mulligan. Choć ma dopiero trzydzieści lat, współpracowała z takimi legendami kina jak Donald Sutherland, Susan Sarandon, Emma Thompson, Meryl Streep, Helena Bonham Carter czy Charlotte Rampling. Jej wielka przygoda z przemysłem filmowym rozpoczęła się od małej roli w adaptacji powieści Duma i uprzedzenie, gdzie partnerowała Keirze Knightley. Przełomem w karierze Brytyjki stała się kreacja w Była sobie dziewczyna Lone’a Scherfiga, za którą została nominowana do wielu prestiżowych nagród filmowych (BAFTY, Złotego Globu, Oscara). Od tamtej pory kunszt aktorski Mulligan rozwija się coraz lepiej. Efekty jej ciężkiej pracy będziemy mogli zobaczyć w dramacie kostiumowym Sarah Gavron Sufrażystka (polska premiera 6 listopada), gdzie zagrała pierwszoplanową rolę bojowniczki o prawa kobiet, Maud Watts. Wraz z polską premierą nowej produkcji z udziałem Carey Mulligan pojawiła się dobra okazja, by przypomnieć widzom jej najciekawsze wcielenia.

Problem ze współczesnymi horrorami polega na godnej pożałowania wyobraźni i powielaniu schematów przez twórców. Zaczyna się od absurdów scenariuszowych, a kończy na intelektualnej impotencji reżysera. A przecież tak niewiele trzeba, żeby przestraszyć widza. Steven Spielberg w Szczękach (1975) przyprawiał widzów o ciarki przy użyciu prostego rekwizytu, efektownego montażu i kapitalnej muzyki Johna Williamsa. John McTiernan w Predatorze (1987) długo utrzymywał napięcie, stosując technikę zdjęć w podczerwieni i z użyciem kamery termowizyjnej, zanim ostatecznie pokazał kosmicznego drapieżcę polującego na komandosów w południowoamerykańskiej dżungli. Można mnożyć przykłady i podawać tytuły wpisujące się w klasykę suspensu. Dziś twórcy tak mocno skupiają się na zaskakiwaniu widza, że zapominają, czemu gatunkowo ma służyć horror.

Spectre to Bond, na którego fani starszych odsłon czekali od lat. Sam Mendes odstawił na bok emocjonalny ciężar i refleksyjną atmosferę Skyfall na rzecz karkołomnych scen akcji i lżejszej tonacji, typowej dla najbadziej ikonicznych filmów serii. Jak to wypada w połączeniu z nową wizją świata agenta 007, konsekwetnie budowaną w trzech ostatnich produkcjach?